ilustracja: Ania Murawska
Wiersz i proza
Kacper Bartczak
O bieganiu w parku wobec śmierci ojca
1.
pancerny kafar
łomoce
od serca miasta
do zewnątrz
2.
w pustym parku pancerny
młot zdarzeń
kwestia wyrwania sobie
od serca
3.
wszystko zewnątrz
przystanek kosz zdrapka
z rozkładem jazdy
wyrwa zdarzenia
4.
jestem wyrwą zdarzenia
wypluwam się
rozrusznik bez serca
pisze się zewnątrz
5.
powiedziałeś coś
lub chciałeś powiedzieć
kable z serca
rozruszaj to teraz od zewnątrz
6.
charczę czas
strzępię przestrzeń
wykrawam wyrwę
na przestrzał
7.
rozkład instalacji zdarzenia
pisze LIVE IS BRUTAL
drapie bez serca
żywcem zachwyca
[A więc otchłań, proszę bardzo.]
A więc otchłań. Proszę bardzo. Instalacja pól, którą był, rozpadła się, przemieniła, pyłem poszła w otchłań. Czy zasiliła? Jaki magnes działa w nicości, z niej śle? Bo nawet nicość trzeba sobie wyobrażać. Nicość wyobrażona, uwolniona od nieistnienia. O to by mi chodziło, o brudną nicość, jak silnik, magnes, otchłań oddająca. Czy wszystkie dni, rozmowy, gesty nie były już widmem, fałdą skądś nadesłanego światła? Bo chyba zwrotność jakaś jest? Bo chyba sycimy? Każdy układ ma pojemność. Każda instalacja przestrzeni, słów, ruchu w elektrycznym powietrzu – każdy gest coś zmienił, w tym, co zmieniam codziennie, odcisnął się. Czy otchłań żywsza jest nim teraz, jak żywsze nim były moje instalacje? Czy nicość majaczy pojemność własną, żeby oddać? I już noc, proszę bardzo, kolejna, śmieszny obrót planet, rozrost światła. Już czytnik, którym jestem, żarzy się, szemrze, mechanik nad ranem, kostka tekstu, gęstość, zawiązki pulsują, okruchy, chociaż słabe – fundusze odmówić, zmienić żarówkę w warsztaciku, oświadczenie wydrukować. Już to widzę, jak się rozpadamy, żywcem, słowa parują w gazowe obłoki, które świecą mi światłem powziętym z wielu, kiedy wykonuję proste czynności. Idę do sklepu rano, pustą ulicą, kupuję chleb. Ulica jest i nie ma jej, chleb jest i go nie ma, i tak na zmianę, pulsacyjnie. Odnawiaj to. Jak to zaczyna w ciele grać, ciało szemrze, paruje. Kiedy szedłem i rozmawiałem z nim. Kiedy przyjeżdżał i mówiliśmy do siebie. Co to jest materia, jeśli nie czas, chemia, elektryka, informacja zwrotna? Co to jest materia, jeśli nie historia sycenia, oddawania ciepła? Nie jesteś grudką, tylko urządzeniem z magnesem ustawionym na mówienie, na wymianę ciepła. W twoim mówieniu zrosty i łącza, napawy, przewodniki, na tym rzecz polega. Wtedy się wytwarza. Rzecz. Nie musisz chcieć wszystkiego, tylko tego, w co się wznawiasz, w nicości, której nie ma, w wymiennej otchłani, jak ulica nad ranem, w głosie rzeczy. Tyle mi pokazał, nie mając o tym zielonego pojęcia.
Kacper Bartczak (urodzony) – poeta, tłumacz poezji, amerykanista, krytyk, syn/ojciec/ojciec/syn, facet, mąż, jak wąż. Starzec w ciele młodzieńca lub odwrotnie. Podmiotowość nawigacyjna, plastycznie spójna, post-sekularny pragmatysta. Wydał kilka tomów poezji, jak na przykład, w różnych latach, Strefa błędów urojonych (2000), Widoki wymazy (2021), Przenicacy (2013), Naworadiowa (2019), Pokarm suweren (2017). Wydał zbiory tekstów eseistycznych, na przykład Materia i autokreacja: dociekania w poetyce wielościowej (słowo/obraz terytoria, 2019). Wydał przekłady wybranych wierszy poetów amerykańskich, którzy odcisnęli trwały ślad na tym, co rozumie się pod pojęciem „wiersza”, wypowiedzi poetyckiej, a nawet liryki – Petera Gizzi, Rae Armantrout, Charlesa Bernsteina. Element realny, pra-polityczny, w polskiej kulturze poetyckiej.