ilustracja: Marcela Cychol
Trzy ze stu opowiadań
Adam Kaczanowski
Na szczęście
Na wakacjach, szukając knajpy z prawdziwym jamajskim żarciem, trafiliśmy do sklepu voo doo. Można tam było kupić spray odganiający demony, który wyglądał jak te gówniane odświeżacze zapachowe do WC, co zawsze śmierdzą jeszcze gorzej, niż kupa. Były też różne płyny do kąpieli duszy, pianki, sole czyszczące sumienie, ale my zdecydowaliśmy się na dwie duże świece przynoszące szczęście. Jedną dla nas, drugą dla brata żony, taki drobny, bezsensowny prezent z podróży, zamiast magnesu na lodówkę. Sprzedawca przy kasie oczarował moją żonę i córkę – komplementował ich fryzury, miał przy tym skubany swój urok. Wcisnął nam jeszcze chińską monetę na szczęście, zgubiliśmy ją jeszcze tego samego dnia.
Po powrocie do kraju opowiadaliśmy znajomym o tym sklepie, żartując i coraz bardziej żałując, że zamiast świec nie wzięliśmy sprayu, bo w sumie on był najśmieszniejszy. Świece nie miały żadnego zapachu. Parę razy zapaliłem tę naszą, trochę dla żartu, a trochę, żeby jednak sprawdzić, czy działa. Było na niej namalowana masa najbanalniejszych symboli, podkowy, czterolistne koniczyny, pliki dolarów, było też wypisanych kilka liczb. Zagrałem nimi raz w lotka i trafiłem szóstkę, gwarantowane dwa miliony.
Szwagier jeszcze swojej świecy nie odebrał. Na razie do niego nie dzwonię, bo nie wiem, co mu mówić. Układam sobie te słowa siedząc na kiblu, na dwójce. Myślę też wtedy o demonach, zastanawiam się, ile ich może pomieścić się w takiej małej toalecie, jak nasza i czy w większym kiblu, na który teraz nas stać, będzie ich o wiele więcej.
Zgoda
Mowa tu o człowieku, który totalnie nie znosił nieporozumień. Stąd wyniknęła sprawa z wronami. Widział, że to one robią syf dookoła miejskich śmietników – w poszukiwaniu jedzenia wyrzucają na chodnik wszystko, jak leci. Nie chciał, by ludzie się na ten bajzel wściekali, oskarżali się niesłusznie o niego nawzajem, gadali, że to tylko jacyś przybysze ze wsi tak się mogą zachowywać, albo jakieś zdegenerowane dzieci z patologicznych rodzin. Nie chciał też, by ludzie psioczyli na służby oczyszczania miasta, że nie nadążają ze sprzątaniem. Dlatego sam sprzątał po wronach, chodził po dzielnicy i wrzucał z powrotem do koszy te wszystkie papiery, pudełka z McDonalda, cały ten syf. Nieporozumienia nadal jednak się zdarzały, bo mieszkańcy, nie znając jego motywacji, zaczęli brać go za kogoś, kto grzebie w śmieciach. Najgorsze nieporozumienie spotkało go jednak ze strony wron. Te ptaki są bardzo pamiętliwe a najwyraźniej uznały, że on się ich czepia, wchodzi w paradę, też szuka żarcia na ich rewirze. Regularnie więc go osrywały. Mimo, że sytuacja eskalowała, on się nie poddał.
Carrefour
Kasy samoobsługowe w Carrefour to dobry pomysł, ale ktoś przedobrzył z ich automatycznymi głosami. Nastawione są tak głośno, że człowiekowi wydaje się, że na ciebie krzyczą, że wydają komendy, wydzierając się jak jakiś oprawca. Drą na ciebie japę, że masz aktywować kartę stałego klienta i rabaty, krzyczą, że masz położyć towar na wadze – ale najgorsze są na koniec, gdy już masz zabrać zakupy i odebrać paragon. Jakby cię po chamsku pośpieszały, jakby cię chciały jak najszybciej wywalić ze sklepu. Na początku rzucałem im odpowiedzi cicho, pod nosem, fakt, trochę wulgarnie, typu spierdalaj, sama se aktywuj, wal się, jeb się na ryj chujowa cipo. Z czasem jednak przestałem się certolić i odpowiadałem im równie głośno, jak one do mnie się odzywały. Za głośno. W końcu zareagowała jedna ze starszych kasjerek, wydarła się na mnie, że tu są dzieci i że ona też ma już dość tych kurw i chujów ode mnie. Wtedy ochroniarz wydarł się na kasjerkę, że klient ma rację, że można ocipieć od tych automatycznych głosów, że on wraca potem do domu nerwowy, cały podkurwiony i non stop kłóci się z żoną, wkroczyła więc kierowniczka sklepu. Nikt mnie nie straszył jakimś zakazem wstępu, na pewno mnie kojarzyli, zresztą wystarczyło sprawdzić moją kartę stałego klienta i konto na niej, zostawiałem w tym Carrefourze masę kasy. Kierowniczka obiecała, że ściszy te automaty i serio, załatwiła to. Od tamtego dnia maszyny gadają ciszej. Ja też zszedłem z tonu, odpowiadam im cicho, właściwie szeptem – jeb się chuju oszczany, pierdolę twoją komputerową matkę z dupą jak telewizor kineskopowy. Jeb się na ryj, sram ci w dupę. Zdarza się, że słyszę przy kasie obok podobne szepty, takie cicho rzucane przez innego klienta obelgi i wtedy jestem naprawdę zadowolony.
Adam Kaczanowski – raczej pisarz, trochę performer. Ostatnio opublikował powieść Ze Słowackiego oraz wiersze Co kradnie złodziej wołający ratunku. Poznaniak, mieszka w Warszawie.
Marcelina Cychol – https://www.instagram.com/marcela.cychol/