ilustracja: Paulina Fonferek

Podwórko dilera

JUSTYNA NOWIK-BOROWSKA

Podwórko dilera

Ćmy na Grochowie mylą lampy uliczne z księżycem. Latają wokół rozgrzanych żarówek po spiralnym torze, aż sparzą sobie skrzydła i spadną. 

Widzę je z okna wykusza w salonie. Wykusz jest nad przystankiem na pierwszym piętrze, obok jeżdżą tramwaje. Często patrzę na ludzi, którzy tam stoją. Ćmy spadają na ich kolorowe ubrania, a ludzie odskakują w popłochu, machają rękami, jak na chrabąszcze w maju, wykrzywiają się dziwnie i wykrzykują słowa, a potem tłumaczą się z tych słów przed innymi, żeby nie wyjść na debili.

Mój pies szczeka na tramwaje, więc muszę zamykać okna, a wtedy nie słyszę rozmów ani tłumaczeń.

 

Mam też okno na podwórko, z drugiej strony bloku, na tę stronę, co Architekt. On innej strony nie ma. Tylko to podwórko, które jest jego oknem na świat.

Wszystko mamy poza tym tak samo w pionie. Oceniamy świat z pierwszego piętra. Płaszczyzna naszych podłóg jest 3,1 metra nad poziomem parteru. Tylko mamy te inne strony. Ja mam dwie, on jedną. Przyzwyczajam się do strony.

 

Do naszego bloku najszybciej można dojść przez lustra. Wiszą na ceglanej ścianie przy chodniku i odbijają przestrzeń.

Nie można na nie patrzeć, bo mogą wessać do środka i człowiek, który patrzył, ocknie się po drugiej stronie. Ci co tego nie wiedzieli, chodzą po negatywie i myślą, że żyją naprawdę, a wcale ich nie ma.

 

W mieszkaniu Architekta rośliny rosną najlepiej na balkonie. Ze względu na południową ekspozycję na światło, głównie pomidory i bazylia. Widzę ten balkon po lewej ze swojego. Roślin jest tak dużo, że można robić pesto z pomidorami codziennie dla wszystkich sąsiadów.

 

Z każdego okna na podwórko widać ławkę. Z okien Architekta widać ją najlepiej, pod najlepszym kątem, idealnie na wprost, jak wykadrowaną. Siedzi na niej Diler. Pali. Diler ma złoty zegarek na lewym nadgarstku i koszulkę z napisem BOSS na plecach. 

Wszyscy sąsiedzi chcą się pozbyć Dilera. Wszystkim przeszkadza. Pstryka petami na ziemię i wszędzie jest pełno niedopałków. 

Najlepiej byłoby go zamknąć w lustrze, ale musi coś podejrzewać, bo tamtędy nie chodzi.

 

Dilera nikt nie ceni, ale są tacy w naszej klatce, co przychodzą po zmroku. Siadają na ławce koło Dilera, a potem, gdy on znika, wciągają kreski. Jak wciągną kreskę i odbiją się w lustrze, to tło będzie z przodu, a oni w tle. Mogą być potem na ławce, a jednocześnie na niej nie być. 

Z zewnątrz różnica jest niewielka.

 

Najbardziej nie ceni Dilera Architekt. Zza pomidorów celuje w niego z procy kulkami  z mirabelek, chowa się za bazylią, żeby go nie przyuważył. Celuje też w sąsiadów, co wciągają kreski. W czoło lub w napis „boss”, bo niektórym się napis udziela, tylko pisany małymi literami. Architekt chce pokonać wszystkich bossów, ale co runda pojawia się nowy.

 

Raz jedna kulka odbiła się rykoszetem i wpadła przez otwarte okno do mojej sypialni. Wpadła i zachwiała mi poczucie rzeczywistości. Świadomie jestem teraz zupełnie odklejona. 

 

Złapmy Dilera! 

 

Wybiegam na chodnik. Pod powierzchnią białych trampek rozgniatam przejrzałe mirabelki. Przykładam lupę do kory drzew i badam porosty. Jestem co najmniej zdrowo popieprzona i skupiam się na liniach prostych.

 

Diler przenosi do innego wymiaru za pomocą kilku nielegalnych substancji, po których przecinają się linie równoległe, a z prostych robią się krzywe.

 

Zwołujemy zebranie na osiedlu.

Na klatce pojawia się kartka z zakodowaną datą i godziną, którą zrozumieć można tylko na trzeźwo.

Nasza sala zebrań to pokój w podziemiach bloku, obskurny i śmierdzący zgnilizną. Jest kilka krzeseł i parę foteli. Każdy inny i żaden nikomu już nie potrzebny. 

Siedzimy w kręgu. Przewodnicząca otwiera zebranie. Jest zarząd, administracja i pani z miasta. Pani z miasta się spieszy i chce zakończyć sprawę zanim się zacznie. Ma tlenione włosy, trwałą ondulację, oko na niebiesko, pod kolor bluzki, tipsy i głos ochrypły. 

 

Na wprost siedzą panie przytakujące. Zgadzają się na wszystko i pytają tylko, gdzie podpisać. Podpisały już wszystkie kartki, które leżały na stole.

 

Mamy problemy z mentalnością.

Obok pani z miasta jest puste krzesło. Pan z zarządu był już tak stary, że umarł kilka lat temu, a zawsze siadał na tym krześle na zebraniach. 

 

Pominęliśmy kwestię jego śmierci. 

Przeszliśmy do dyskusji o gender i zupie pomidorowej, ocierając się o feminizm i słuszność powszechnej mobilizacji wojskowej, przez rozważania na temat rozgotowanego makaronu i procedury zmieniania płci.

 

Po półtorej godzinie doszliśmy wspólnie do wniosku, że nie dogadamy się w kwestiach światopoglądowych, ale wszyscy zgodnie nie lubimy rozgotowanego makaronu w zupie.

 

I wróciliśmy do meritum.

Jak wykurzyć Dilera z podwórka?

Może zabrać mu ławkę?

Wykopać ją łomem?

 

Nie wszystkim sąsiadom podoba się to rozwiązanie. Jest jedna pani, co codziennie rano siada na ławce w szlafroku, patrzy w dal i pali.

 

Co jest nie tak z dilerem? Pyta. Panie przytakujące podłapują.

No właśnie? No właśnie? Co jest nie tak?

 

Ma głośnik w plastikowej torbie z supermarketu, którą nosi ze sobą, gdy zajdzie potrzeba.  Po nocy puszcza muzykę, rzuca pety, panienki. Narkotyki sprzedaje.

 

Ciii. 

Słowo na „n” jest zakazane i trzeba je mówić szeptem.

 

Architekt wierci się w fotelu. 

 

Pani z miasta zabiera głos. 

Diler zostaje. A ona musi iść.

Koniec zebrania. 

 

Łomem ławkę wyrwać po cichu po nocy. – szepcze Architekt w moją stronę. Cały poczerwieniał ze złości. Nic nie podpisuje i wychodzi. Idę za nim. Opuszczamy zatęchłe pomieszczenie, przechodzimy wąskim piwnicznym korytarzem i wracamy do siebie. 

 

Kilka dni później do moich drzwi dzwoni sąsiad z góry z łomem dla Architekta, który będzie ławkę wykopywał po cichu. Architekta nie ma w domu, więc łom ląduje na moim drewnianym parkiecie. Leży i nie pasuje do wnętrza. Moja drewniana podłoga mocno kontrastuje z pordzewiałym łomem.

 

Wykopać ławkę należy po nocy, żeby nikt nie widział. Na hałas może nie zwrócą uwagi.

 

Na trawnikach pojawiły się lustra. Odbijają się w nich nogi, trawa i niskie psy. Te ostatnie często odskakują na widok swojego odbicia.

 

W nocy wychodzimy po cichu, na palcach. Nad podwórkiem za drzewami unosi się wielki księżyc. Świeci na żółto i wygląda jak sztuczny. W bloku nie palą się już żadne światła. Panuje półmrok, latarnie nie świecą za mocno. Architekt podchodzi do ławki i próbuje ją łomem podważyć.

 

Łom pęka. Upada na chodnik z hukiem. Psy pochowane w mieszkaniach zaczynają szczekać zajadle. Ktoś tam wychyla się zza firanki. Patrzy na nas ukradkiem. Architekt zrezygnowany siada na ławce, wyciąga papierosa i patrzy się w dal.

 

Nagle drzwi klatki się uchylają i staje w nich Diler. Patrzy na nas i też zaczyna palić. 

 

Łapię go za rękę, a on mówi, że potrzebuje tej ręki.

  • Po co?
  • Żeby być kompletnym.

Puszczam.

A on nie znika. Nie znika też ławka. Tylko architekt zaczyna na niej siadać częściej, a linie równoległe zaczynają się zbliżać.

Justyna Nowik-Borowska – Architektka słowa i przestrzeni. Projektuje budynki i teksty. Od
jakiegoś czasu w IT, jako UX/UI. Lubi być w ruchu, a kiedy zwolni rysuje, maluje i pisze.
Publikowała w Zawód:Architekt, Szajn, Gazeta Musi się Ukazać.
IG z ilustracjami: @codzisbedemalowac

Paulina Fonferek – rocznik ’86. Aktorka, performerka, pedagożka. Kocha wulkany i chodzenie boso po lesie. Pochodzi z Elbląga, mieszka w Warszawie. Jej ilustracje znajdziesz na https://www.instagram.com/inne_maja_inaczej/