ilustracja: Kamila Świrska

Frankengranny

Magdalena Hirsch

Frankengranny

– Babciu, już siódma – zapukałam cicho do drzwi pokoju. Miałam z samego rana pojechać z babcią na badania. Dzień wcześniej posprzątałam dokładnie sypialnię, kupiłam świeże kwiaty i przywiozłam do siebie babcię oraz dwa słoiki rosołu i miskę z kluskami. Zjadłyśmy kolację, a potem babcia porobiła trochę na szydełku, pokazała mi nawet, jak robi się kwadraty z grubej włóczki („będziesz mogła sobie potem sweter z tego uszyć”). Miała ze sobą kilka kłębków kordonka, nici i włóczki oraz kilka szydełek różnej wielkości, wszystko popakowane w sakiewki i foliowe woreczki. Wszystko zawsze tak pakowała, ledwo dawała się namówić, żeby te tłumoczki włożyć do jednej dużej torby.

Spałam tej nocy na twardej kanapie w dużym pokoju i mocno rozbolały mnie od tego plecy. Poprzeciągałam się, aż strzyknęły mi kości. W sypialni coś spadło i stuknęło o podłogę.

– Babciu? – zapukałam raz jeszcze i otworzyłam drzwi. Pod moimi stopami leżała sztuczna szczęka.

– Już wstaję – usłyszałam głos, ale babcia nie leżała w łóżku. Głos był stłumiony. Upadła, zasłabła? Grube zasłony przepuszczały niewiele światła, poranek był w dodatku szary i mglisty, gdzie ona? Zapaliłam lampę i krzyknęłam tak głośno, że sąsiad z góry trzasnął kilka razy miotłą w podłogę.

A krzyknęłam, bo babcia rozsypała się na kawałki. Tułów. Kończyny. Głowa. Nawet jedno oko leżało oddzielnie, wpadło w bukiet i wodziło za mną spomiędzy gerber i goździków.

– Pomóż mi wstać, co? – wymamrotała głowa babci z rogu pokoju. – Niewyraźnie coś się czuję.

Lewa noga wyciągnęła się spod kołdry z trzaskiem stawów.

– O co w ogóle chodzi? – jęknęłam. Podniosłam głowę i położyłam ją na poduszce.

– No co, chciałam wstać i potknęłam się o dywanik przy łóżku, i upadłam, i tak leżę jak upadła Madonna. Podaj mi oko.

Włożyłam gałkę mrugającą białymi rzęsami w oczodół.

– A lekarz? Badania?

– Poskładasz mnie. Możesz pozszywać. Tym grubym kordonkiem.

Babcia była doskonale spokojna, nawet trochę rozbawiona, bo z niej zawsze jest taka śmieszka. Pozbierałam wszystkie części babci z podłogi, ułożyłam na łóżku. Wzięłam największą igłę i zaczęłam szyć. Brązowa, zwiotczała skóra, pokryta siecią niebieskich żyłek, nie stawiała oporu. Nić szła raz prosto, raz krzywo, więc kazałam się babci odwrócić. Nie umiem robótek ręcznych, więc co ze mnie za kobieta, chyba płaska jak stół.

– Śniło mi się – zaczęła pogodnie głowa, którą postanowiłam się zająć, jak będę miała gotową całą resztę – że czekałam w kolejce do dentysty, a przede mną w kolejce był święty ojciec Pio i biedak strasznie się bał, no trząsł się caluteńki. Weszłam z nim, żeby go pocieszać i nawet potrzymałam go za rękę.

– Mhmm… – mruknęłam. Źle przyszyłam jedną nogę i teraz będzie krótsza.

– Mężczyźni tacy są, pamiętaj. Nawet święci się boją. A kobiety się nie boją.

Tylko się rozpadają na kawałki, pomyślałam i wzięłam ostrożnie głowę babci. Położyłam ją sobie na kolanach, korpus umieściłam między udami i zaczęłam szyć. Kordonek był czerwony i wyglądał jak sieć tętnic, przeplatających się z cienkimi żyłkami babci, w których krwi pewnie nie było już wiele. Udawałam, że wcale nie jestem przerażona, ale powstrzymywałam się całą siłą woli, żeby nie zadzwonić do mamy i nie prosić jej o pomoc. Masz trzydzieści lat, pomyślałam surowo, to chyba wystarczająco, żeby przez parę godzin zająć się własną babcią, nawet w kawałkach.

– Gotowe. Możesz się ruszać, babciu? – złapałam ją pod pachami i pomogłam jej wstać. Nogi babci się trzęsły i kiedy spróbowałam ją lekko puścić, obsunęła się.

Po chwili udało mi się ją posadzić, opartą o wezgłowie łóżka.

– Daj szczękę. Zaraz się wyszykuję. Przeprasujże mi tę sukienkę, wygniotła się w torbie.

Pomogłam jej umyć zęby i twarz, założyć bieliznę, rajstopy i sukienkę, naciągnęłam na ramiona sweterek.

– Ja nie lubię – powiedziała babcia, kiedy podałam jej szklankę przegotowanej ciepłej wody (dobra na zaparcia i w ogóle na rozruszanie rano organizmu). – Jak były żniwa, to to czasem cały dzień siedziałam w słońcu i nie piłam wcale, a nic mi nie było.

Zirytowała mnie. Poszłam się ubrać, a kiedy wróciłam do dużego pokoju, babcia dopijała wodę. Przez czerwone szwy na szyi sączyły się kropelki.

– No, uznałam, że jak mają mnie kłuć, to i tak muszę się napić, żeby tę krew rozwodnić – oznajmiła. – A teraz musimy iść. Podeprę się o ciebie, dziecko, o tak.

Spróbowałyśmy przejść kilka kroków, ale babcia przelewała mi się przez ręce. Miałyśmy mało czasu. Pomogłam jej usiąść i pobiegłam do sąsiadki. Pamiętałam, że miała wózek inwalidzki po zmarłym mężu.

– Jak byłaś mała, to wymyślałam ci kolejne przygody Koziołka Matołka przed snem – rzuciła nagle babcia, gdy już pomogłam jej wsiąść do samochodu i próbowałam upchnąć wózek w bagażniku. Przypomniało mi się, że durnemu koziołkowi kiedyś obcięli głowę za posiadanie brody i przyszył mu ją jakiś życzliwy szewc. Babcia chyba pomyślała o tym samym, bo nerwowo zaczęła dotykać szyi.

– Jednak niedobrze, że wzięłyśmy ten czerwony kordonek, był mi potrzebny do wykończenia jednego haftu.

To może nie pomyślała o tym samym.

Długo nie mogłam znaleźć miejsca parkingowego. W końcu stanęłam dwie ulice od przychodni i uprzedziłam babcię, że czeka nas spacer.

– Dobrze. Pomyśleć, że kiedyś to było na odwrót i ja cię pchałam w wózku – uśmiechnęła się beztrosko.

Usadziłam babcię, upewniłam się, że kółka wózka są zablokowane i zaczęłam szukać w samochodzie telefonu, kluczyków i portfela, bo przy gwałtownym hamowaniu otwarta torebka spadła mi z kolan i wszystko się rozsypało. Kiedy wreszcie wyszłam z auta, zobaczyłam, że mimo blokady wózek lekko się przechylił, a babcia nie ma głowy.

Wypuściłam otwartą torebkę z rąk, wszystko znowu się wysypało.

– Babciu? Babciu?!

Z rozpaczą biegałam w jedną i drugą stronę ulicy, krzyczałam, ale babcia nie odpowiadała.

– Co się drzesz, wariatko – burknął łysawy facet, idący chodnikiem.

– Kochanie – elegancka pani w średnim wieku delikatnie dotknęła mnie w ramię – czy wszystko w porządku?

– Babcia zgubiła głowę! – zaczęłam płakać. Dookoła zaczęli zbierać się gapie.

– Spokojnie, spokojnie – miła pani pogłaskała mnie po głowie i podała chusteczkę. Zaczęłam ryczeć jeszcze bardziej. Ktoś chyba w końcu wezwał karetkę, bo w pewnym momencie podszedł do mnie ratownik i zaczął coś mówić, ale słyszałam go jak przez warstwę waty. Musieli mi dać jakiś zastrzyk, bo zupełnie mnie odcięło. Kiedy się ocknęłam, leżałam na kozetce, a nade mną stała moja mama. Najpierw zobaczyłam, że ma siwy odrost. Chwilę później przypomniałam sobie o tym, co się wydarzyło.

– Mamo! – poderwałam się i rzuciłam jej na szyję.

– Cii, cii…

– Ja nie chciałam, żeby babci coś się stało, nie chciałam zgubić tej głowy, szyłam naprawdę mocno – wyłam, wciśnięta w nią ze wszystkich sił.

Mama odsunęła mnie na długość ramienia. Oczy dziwnie jej błyszczały.

– Babcia zmarła dwa tygodnie temu. Przecież byłyśmy na pogrzebie, babci nie ma. Nic jej nie zrobiłaś.

Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, że nadal mam na sobie piżamę, spraną piżamę w kratkę. Ignorując zbolałe spojrzenie mamy, wyciągnęłam przed siebie prawą rękę. Na nadgarstku miałam zawiązany czerwony kordonek.

Magdalena Hirsch (ur. 2002) – studentka Sztuki pisania na UW. W wolnym czasie czyta, prowadzi instagramowego peja z obrazkami, (@wawer_intellectuals) i słucha Kaliny Jędrusik. Publikowała w magazynach Tlen Literacki, zakład.magazyn, Składka i Epea. Pismo literackie.

Kamila Świrska – https://www.instagram.com/k.swirska/