ilustracja: AMS

Głup

MARCIN BALCERZAK

Głup

I sobie śpiewam i do siebie mówię. Ja. Kolcem rozryłem sobie przedramię by patrząc na to powiedzieli: dziergany ktoś wokoło samookaleczenia się umiejscawiający. Ale miałbym się dusić i by zła krew odebrała mi wolę? Nie rzecz jasna. I tylko nie zrobię tego na twoich oczach.

Policzę jak wolisz twoje włosy, jakbyś znalazła tydzień dla mnie wolnego czasu i zamknięci, leżąc obok siebie głowa w głowę. Jak ty tylko to wytrzymasz nieruchomo wpatrzona w coś?

Może ci bym wypożyczył filmy jakieś, byś mogła oczy tylko nie wpatrywać w coś byle, ale śledziłabyś akcję filmu na ekranie. Bym ci wreszcie jak chcesz w domu twoim założył obóz warowny. I materac bym ci nadmuchał w nim. Połóż się wygodnie, powiedziałbym tobie. Ręce byś sobie złożyła na brzuchu; uspokojona?, co? Paluszki żeby ci się dostatecznie wyspały od rąk przecież jak i nóg.

Mógłbym za ciebie gryź jabłka i musem cię karmić ze śliną moją, bez już kwasowości późnych odmian. O czym mógłbym ci wreszcie opowiedzieć historię? Najpiękniejsza jaką znam o tobie. Co robiłaś sobie pistolety z drewna i odstrzeliwałaś złe pająki będąc dzieckiem, albo głęboko patrzyłaś strzygą w dekolt, żeby z ich piersi popłynęło mleko, a nie ulatniał się smród.

Robiło mi się wtedy smutno jak patrzyłem na drgające twoje powieki, by się nie zamknęły, by z nich nie popłynęła krew i wtedy sobie zamarzyłem, jakby to było dobrze, gdybym ci te powieki wykuł ze stali kwasoodpornej, żeby złe ludzie nie przebili się przez stal powiek. Nie bój się, czuwającym bym był przed murem twojej warowni jak pies.

Jeszcze widziałem jak żeś przez ulicę chciała przejść i przeciąć sznur samochodów; tylko musiałem swoją siłą woli zatrzymać cały ruch w mieście. Wtedy do ciebie dzwoniłem i mówiłem przechodź. Mogłabyś nawet cały dzień marudzić na tych pasach, a i tak żaden rowerzysta nawet nie odważyłby się wsiąść na rower. Będę zaraz na ciebie czekał po drugiej stronie ulicy; chodź mówiłem ci, przechodź spokojnie w moje ramiona.

Na palce od nóg pozakładałbym ci złote pierścionki, byś nie kryła stóp w skarpecie, bo ja mógłbym żyć tylko patrząc na nie, nie robiąc nic innego. Wreszcie znalazłem przy liczeniu twój włos zawisły w pajęczynie pod szafą. Brakowało mi go, od mojego ostatniego liczenia. Nie odliczyły mi się ostatnio wszystkie.

Albo mógłbym odgryźć sobie stopy, żebyś była pewna, że kroku od ciebie nie zrobię; tylko czołgałbym się, żeby przywlec ci do picia kawę, łokciami i brodą odpychając się od podłogi; jak chcesz. Chcesz tak, żebym ci jak kadłubek służył? Jestem gotowy.

Śpiąc, nie przejmuj się, jak będę chodził po zakupy bez stóp. Tak, byś ty nie musiała nic kupować w dzień. Tylko śpij, do której sama chcesz. I żeby powietrze zanadto nie drgało ci we włosach kontroluję jego ruch grzebieniem i chusteczką. Żeby tylko słońce nie obudziło cię zbyt gwałtownie rano, wymyśliłem, że pierwsze promienie o czwartej piętnaście, będę łapał do słoika z dżemem, żeby go otworzyć dopiero przy śniadaniu, którym posmarujesz chleb i będą ci oświetlały drogę do ust. Po dywanie czerwonym wtedy, ręka twoja, będzie niosła chleb jak Oskara za rolę.

Składam się tylko z trzech rzeczy: z ciebie, czego ty potrzebujesz i twoich snów. Ależ oczywiście możesz mówić do mnie on. Ale nie koniecznie, wystarczy byle zagwizdać, albo wysłać przychodzący sygnał SMS do mnie.

Było z tobą wczoraj źle. Płakałaś. I żeby po twoich spadających na ziemię łzach nie chodziły ani nie biegały owady, łapałem najpierw je w ręce, a gdy z rąk zaczęły się przelewać nadstawiłem usta. Mógłbym je tak pić ciągle. Tylko wolałbym żebyś już nie płakała; dlaczego, dlaczego, dlaczego? Ja już nie muszę pić tylko nie płacz. Albo przeżuć ten płacz na mnie i tymi co wypiłem łzami ja się popłaczę.

Dzisiaj przyczłapałaś się nad ranem, nie spałem. Czy może złe koty w marcu spać ci nie dały i wyszłaś i biegłaś nad rzekę by oderwać się od przykrego miauczenia lub by wtopić się w szum nurtu rzeki? I się, ci się poprawiło? Masz słyszę że inny głos. A włosy twoje? A to, że sił nie masz stać, może mieć ze mną coś wspólnego, świadczy?, że a) nie dość odżywczo cię karmię?, b) że choroba cię napoczęła, a ja niczego wcześniej nie zauważyłem?, c) jednak spóźniłaś się do pracy i musiałaś odrobić to po godzinach? I jak mozolnie podnosisz się z podłogi, ja widzę; czy możesz mi powiedzieć, że równowaga do ciebie wróciła, otrząsnęłaś się już i do łóżka żebym cię zaniósł tylko chcesz?

Oczywiście, że możesz wracać do domu, o której tylko chcesz, zawsze to ci powtarzałem i z kim chcesz się spotykaj, ile chcesz to pij. Jesteś przecież kobietą wolną. Mnie pytać się o nic nie musisz. Tylko tak cię zapewniam. Status twój rozumiem i pozycję. To, że mnie uderzyłaś też o tym świadczy, ale rękę zmień bo cię zaboli. Było i nic nie będę jutro pamiętał. Baw się tym tłuczeniem talerzy i lustra. Pojebany to ja jestem na umyśle, upośledzony, jak mówisz to ci wierzę. Sam wejdę do łazienki żeby się zamknąć na klucz. Śpij jeśli chcesz, nie jeśli nie chcesz, to połam mi ręce i wyrzuć jej na złom rąk. Niedobrze mi się nie zrobi. Przestawię ci tylko ten złoty budzik na południe. Lub po. Ale ręki ci z czoła nie zdejmę nad tą dziurą w ubikacji. I będzie już dobrze, mówiłem ci? Powtórzę. Na moich plecach powiozę cię do łóżka po rzyganiu, byś może sama nie doszła. Ręce, ręce twoje wlokłem po podłodze i tego to już na pewno sobie nie wybaczę, po dywanie, kiedy przyklejają się do nich bakterie.

Nie, oczywiście że nie spałem całą noc jak patrzyłem gdy śpisz. Czy śnił ci się ogród zaczarowany, czy sad omamiony, gołębnik może latający albo w kwiatach łąka? Wybiorę dla ciebie ten sen o sowie, która w nocy omija drzewa gdy poluje, taki ma wzrok. I oczy jakie piękne mruży. Wszystkie te szczury i myszy, które sowa złapie, będą dla ciebie na śniadanie. Zrobiło ci się przez to przy śniadaniu niedobrze? Zamykam gębę, wybacz. Ale jestem, ale jestem przerażająco niedorozwiniętym głupcem.

Wstałaś, wstałaś! Prawdziwy masz błysk w oku, doskonałe. Wyprałem, tak oczywiście schną na balkonie twoje poślinione bluzki. Skądże, jesteś piękna. Pozwól, pozwól mi żebym ci kredką zrobił grubą kreskę nad okiem, proszę. Dobrze, dobrze sobie zdaję sprawę, że słusznie kopniak twój mnie odrzucił wczoraj. Na tę nogę twoją lewą nadwyrężoną włożę miękki bambosz.

Jeśli chcesz to zaniosę cię do pracy na rękach, byś nie musiała iść tylko chciała, żeby cię zanieść. Skoro jesteś od rana zmęczona to pozwól chociaż, żebym cię zniósł na dół po schodach, a samochód tam stoi, twój samochód. 

Wypolerowałem go jak chciałaś chustką do nosa w nocy. Tylko wybacz mi, że dzisiaj pada. Dzwoniłem do pogodynki, żeby pod żadnym pozorem na dzisiaj nie zapowiadała deszczu. A tak? Musisz się męczyć.

Jest ci dobrze kiedy ci śpiewam? Pisuję ci także kartki na święta, które krążą między pokojami. Jak mniemam nie czytasz tylko wyrzucasz cały ten ubaw w syp. Będę i tak wysyłał zdjęcia, które ci robię, gdy się tego nie spodziewasz, jako kartki najpiękniejsze. Popatrz jaka jesteś piękna.

Przyszłaś dziś z tym przystojnym mężczyzną, już wchodzę do łazienki i nie zapomnij tylko przekręcić klucz i mnie zamknąć. Żebym ci nerwów nie targał, rozczarowywał swoją obecnością i wam niechcący nie przeszkodził. Pracujecie, pracujecie przecież ja to doskonale rozumiem, głupi przecież nie jestem. Ile można zrobić przez osiem godzin siedzenia za biurkiem w pracy? Posprzątane macie. Postawiłem wam na stole zaparzoną, świeżo zmieloną kawę. Zasłony wyprane dopiero co powiesiłem, z szyb smugi starłem filcem, zamszem i irchą.  Przerwy tylko sobie róbcie na gimnastykę i skłony, chociaż i żeby pooddychać głęboko przy otwartym oknie, przerwę zróbcie. Te słupki niekończące się dodajecie, aż jęczysz gdy przystawiam ucho do drzwi łazienki zamknięty. To proszę was, błagam, żebyście dłuższe już te przerwy sobie robili. Herbaty wreszcie wam nie zabraknie, ani chleba ze serem wam wystarczy bo tyle narobiłem. Nie, oczywiście wiem, muszę tylko siedzieć cicho w łazience pod kluczem.

Ten mężczyzna wszedł do łazienki w samej bieliźnie; i że mam wyjść zaraz, powiedział, bo musi się umyć, dobra, dobra mu mówię. Wchodzisz po nim ty do łazienki. Tylko powiedziałem, że mógłby ciebie pierwszą do łazienki dopuścić a nie jego, tylko to powiedziałem. Żebym się nie wpierdalał żeś do mnie powiedziała i słusznie. Wybacz, już wybacz, jeśli miałbym jeszcze coś powiedzieć, to najpierw ciebie się zapytam najpierw czy mogę. Ale to dobrze, to bardzo dobrze, że robicie sobie przerwy w czasie pracy. Nie będzie ci wówczas drętwiał kark ani delikatna twoja ręka od ciągłego wertowania notesu nie zmogła się zanadto.

Wychodzi on już? To dobrze. Bym teraz ja mógł twoje rzeczy wyprasować. Aromatyczne zapachy bym mógł ci rozpuścić w gabinecie. Dobrze, jak chcesz to idę do swojego pokoju. Tylko zrobię ci może kanapkę do zjedzenia, sok podam do picia bądź kawę, owoc chociaż południowy obiorę ci do pogryzienia. Dobrze, więc znikam. Nie.

Napiszę do ciebie, pozwól tylko list. Chociaż na takie obcowanie z tobą mi pozwól: „Odkąd ciebie poznałem zdobyłem pewność, że innych cudów ponad twoją osobę nie poznam. Ze wszech miar zaprzysiągłem sobie, jaka jesteś piękna. Ile jest w tobie słów na literę naj. Doprawdy twój wizerunek towarzyszy mi wszędzie. Medalik i takie tam souveniry o tobie posiadam i czczę. Drapiesz pazurkami w sofę, a ja wszystko rozumiem i wiem o co ci chodzi; doprawdy pozwól sobie na więcej, podepcz mnie, przybij gwoździami do dna łodzi, sobie skórą ze mnie wytapetuj ściany, skoro brzydzi cię moje byle jakie ciało. Nawet gdybyś zażądała, niech zepchną go ze skały –  to spychajcie; jak gdyby orzekli: wyrwać mu wszystkie włosy – to wyrywajcie; jeśli uznałabyś, że nie nadaję się do niczego – to mną napalcie w piecu. Co chcesz to rób. Sobą się wyścielę pod nogami twymi, żebyś w łyżwach wygodnie przeszła po moich plecach. Do zajrzała moich dwururek w nosie, i w nich gmerała nożem. Wszystko rób co chcesz. Dziuraw szpikulcem od lodu, drzyj skórę moją na kawałki, na łatki do kół rowerowych i skończ mnie w końcu, gdyby od tego miał zależeć twój dobry humor. Bo może patrzenie na okropności podoba ci się po prostu, a mnie od gówna nic  nie przestało odróżniać.

Lekarz mi powiedział, jakobym zator miał jakiś mały w głowie. Bo nie umiem rozpoznać zwierząt na rysunku. A Czarną Madonnę wskazałem jako twoją bliską krewną na obrazku, który wisiał w gabinecie. Ale to pomniejsze dysfunkcje, które mi ustąpią zaraz jak dotknę twojej ręki. Głowa zresztą mnie nie boli i oczy nie mamią za często. Na co lekarz daje gwarancję. Nawet nie przepisał mi żadnych tabletek, ani ziół, ani sanatoriów. Być widocznie jestem zdrowy jak koń. Chciałbym ci tyle opowiedzieć, a tak mało ci tylko napisałem. I na końcu pozostało mi dopisać – moja ukochana, tutaj na korytarzu przychodni. Ale nie gniewaj się, tak tylko raz napiszę na końcu, żebyś nie musiała czuć się tym jeszcze przyciśnięta jak kamieniem.”

P.S Jak przeczytałaś to zapomnij najszybciej, żeby ten list nie obijał ci się niepotrzebnie po głowie robiąc hałas. 

Odpisujesz mi natychmiast dzisiaj: żebym jak najszybciej się od ciebie w pizdu wyprowadził. 

Marcin Balcerzak (ur. 1967) – Studia ukończone w Poznaniu, WNS kierunek – filozofia.  Obecnie pracuję w Sieradzu jako magazynier. Mieszkam ul. W. Wnuka 10/48, 98-200 Sieradz. Tel. 667 522 081. mail: marcinbalcerzak060@gmail.com. Opublikowałem w kwartalniku literackim „Red” opowiadanie pt. „Wizytówka”, także fragment powieści „Dygoty” w miesięczniku krótkich form prozatorskich „Opowieści”.

AMS (ur. 2004) – malarz, poeta, okazjonalnie grafik i muzyk. Szuka sztuki w urywkach cudzych rozmów, gazetkach reklamowych i plastikowych dewocjonaliach. Interesuje go to, co leży na granicy piękna i dyskomfortu, a najwięcej daje mu muzyka elektroniczna jako doznanie kolektywne i odrzucające kategoryzację.