ilustracja: Kamila Świrska
Na posadzce z ołowiu Dante
SAFANDUŁA
Na posadzce z ołowiu Dante
16:15
Kończę robotę, liczę¹.
16:30
Skaczę do grime’u.
16:40
Patrzę na trasę.
16:50
Moja koleżanka napisała kiedyś: gubię / spięta że telefon portfel klucze. Zaczynam wychodzenie.
17:00
Metro. Trochę dziwne wydają się twarze ludzi. Zaczynam mieć poczucie, że doskonale wiem dokąd jadą, skąd jadą, znam ich sprawy, znam ich twarze². Nie lubię siebie za takie myśli. Staram się je naprostować. Niechęć i odraza. Ilu ludzi tak patrzy na mnie jak ja na nich patrzę? Patrzą tak na mnie? Gardzą mną? I dobrze. Ja nimi w takim razie też. W tym jest tyle wyższości. Duma Christiane F. – moich znajomych, którzy uważają, że żyją prawdziwym życiem, szczerzy przed sobą i innymi. Przynajmniej nie udają, tak mówią. Jakiś dziwny fetysz prawdy. Poczucie wyobcowania. “Czuję się inaczej, nikt nie ma dostępu do tego co, ja czuję. Moja skala przeżywania różni od tego, do czego oni mają dostęp, jest szersza” – poczucie, że widzę i wiem więcej. Okropna duma wypełniająca cię jak żółć, podszyta strachem, poczuciem izolacji, samotności, własną, palącą nieakceptacją. Zbuduję na tym zamek, a teren ogrodzę ostrokołem. Nikogo nie wpuszczać. Ilu z nich tak na mnie tak patrzy? Nie patrzeć ludziom w oczy i czuć się jak pizda czy patrzeć i się brzydzić, albo bać się, jak ktoś odpowie. Oczka w dół – nie patrzeć. Kiedy uspokoisz oddech i schowasz głowę w ramionach, znienawidź wszystkich za kłamstwo w jakim żyją i poczuj się lepiej, bo nie widzisz go w sobie.
17:10
Wychodzę i zaczynam krążyć po peronie Wilanowska, bo nigdy nie pamiętam, którym wyjściem idzie się na tramwaj. Decyduję popchnięty, wchodzę na schody, lewo, bramki, przejście. Przy ścianie siedzi taki stary wypłosz, chudy jak szczapa, zasuszony, co widać mimo obszernej kurki. Obok niego stoi karton, do którego przyczepiono rysunki. Łapie mój wzrok taki zielono czerwony, ale szuram dalej³.
Staję. Odwracam się w jego stronę i podchodzę.
– Mogę zerknąć? – kiwa przyzwalająco głową, obczaja mnie – Ten jakoś zauważyłem – mówię, wskazując na zielony, na którym zatrzymałem wzrok – Podoba mi się. O co ci w nim chodziło?
Siadam koło niego po turecku i zaczynam z bliska przyglądać się rysunkowi. Obrazek ma zielone tło, pofałdowane i niedbale zamazane, pośrodku którego, jakby w wyrwie, idzie czerwona, skłębiona ścieżka rozdzierająca na pół zielone tło. Ten czerwony odchodzi od soplastych, skostniałych palcokształtów (wyciągających się w dal, sięgających po coś). Są blisko, po lewej. To moje dłonie. Moja perspektywa. Moje palce. Ich kontur jest niebieski. Wnętrza zaznaczone na ten sam, co wcześniej, czerwony kolor. Bliżej, na środku i po prawej piętrzą się popakowane trójkami, owinięte wstążką lub leżące wolno, walające się pudełka z zapałkami (kilka z nich leży zużytych, popalonych do końca, tak że nie ma już za co chwycić, musiały oparzyć palce przed zgaśnięciem, są całe czarne; inne wystają niedbale lub leżą ułożone we wnętrzach otwartych pudełek rzuconych od niechcenia) mających świąteczną choinkę na opakowaniu. Wstążki są czerwone, choinki zielone, zapałki czerwone, opakowania niebieskie. Wszystko ma kolory świąt, ale z obrazka emanuje zimno.
– To jest tribute do Dziewczynki z zapałkami, powiedziałbym po angielsku, ale nie znam oryginalnego tytułu. – Uśmiechając się przepraszająco otwiera szerzej zaczerwienione oczy.
– A te soplaste kształty po lewej? – pytam.
– To są zmarznięte, kościste palce.
– Co w tym widzisz? Dlaczego rysujesz właśnie to? – Pytam, pokazując na inne rysunki realistyczne, pocztówkowe.
– Różne rzeczy – odpowiada – Wiesz, no na tym, co od niego zacząłeś, chodziło mi o święta. Kolory świętego Mikołaja, którego nie lubię strasznie. Święta to czas reklam, które stają się monotematyczne, skaczących na ciebie z każdej strony, są okropnym czasem. Chcesz go jak najszybciej przeżyć, jednocześnie kombinując po nocach, gdzie by tu przetrzymać w cieple. Palce po lewej dałem na koniec, bo gdy kończyłem rysunek, miałem poczucie, że mi odmarzły i są już całkiem sztywne. A ten – pokazuje na wyrysowaną pocztówkę Warszawy; widok na wieżowce wokół centrum, na dole jest wejście do metra – poznajesz to miejsce⁴?
– A znasz może Boską Komedię? Czytałeś coś? Z tłumaczeniami zawsze jest taki problem, że brzmią strasznie, dlatego czytam w oryginale. – W tym momencie, wyjmuje z plecaka podniszczony egzemplarz Inferno po włosku, któremu brakuje paru stron, a ja wybałuszam oczy i chyba zaczynam mu wierzyć – Uważam, że są takie rzeczy, które jak czytasz, to zmienia się twoja perspektywa. One zmieniają twoje myślenie, sposób patrzenia na świat. Więc ja właśnie Boską Komedię widzę na rysunku. Interesuję się trochę religią, nieco czytam, co właściwie wpadnie mi w ręce; nie mam dużego wyboru. Kilka przepowiedni. I z tych swoich rzeczy wiem, że Warszawę czeka wielkie bum, jest na to skazana, takie miejsce, że od niego się zacznie, wiem to. Zwłaszcza tutaj to widać (wskazuje palcem). Znasz ten budynek, tu, po lewej. To LG, skrót od Lucky Goldstar, kiedyś zwykła lipa, ale od 90-tych, jest jednym z największych koreańskich czeboli⁵. To tu się zacznie. Limbo, mądrzy ludzie pośród westchnień będą budować prymitywne radia. Najlepszy jest napis, future is here⁶.
Jego pociągła twarz napina się a on sam zaczyna chichotać cicho, czemu towarzyszy dziwny syk spomiędzy zębów.
– Z piekła nie ma powrotu, hi-hi-hi. – mówi – Dlatego ten jest pierwszy, to tam, bum, budynek runie z hukiem tysiąca jęknięć. Po wypalonej, nieurodzajnej ziemi będą chodzić sapiące dusze.
Koleś zaczyna się przemieniać, rośnie. Zapadłe policzki nabierają koloru. A mimo, że siedzi na kolanach, jego poza zaczyna być królewska. Ma w sobie coś z proroka albo kapłana⁷.
– Dalej widać Marriott, a wiadomo, kto tam sypia. – ciągnie, a w przejściu metra zaczyna wiać – Wyjątkowy walentynkowy wieczór: lampka szampana i 7-mio daniowa kolacja przygotowana przez szefa kuchni, 370 za osobę. Później, ten ze szpicą, ale zapomniałem jak się nazywa⁸. – Podłoga metra staje się mokra od śmierdzącego błota. – Najwyższy budynek w Polsce i Unii Europejskiej. Będą w nieskończoność budować coraz wyższy szpikulec, jak dzieci, nakładające kolejno ręce na kij od szczotki; każde mające nadzieję, że akurat jego dłoń znajdzie się na szczycie. Dalej, Złote Tarasy⁹ i wtaczanie głazu pod ruchome schody jadące w drugą stronę. Potem Żagiel: flegmatycy pesymiści i cholerycy na Złotej 44, luksusowe apartamentowce – zwyczajna patologia. Te dwa następne akurat lubię rysować. Wyglądają jak paczka papierosów⁹ i zapalniczka¹⁰. Z hukiem, do następnego kręgu przelewa się wrząca rzeka. Zobacz, ile Pałac Kultury musi mieć pięter! Porozciągane mosty nad tymi, którzy wypaczając rozumu, szkodzili bliźnim sprytem – hipokryci i cwaniacy będą chodzić w płaszczach z ołowiu, gdy nadejdzie era Wodnika.
Robi pauzę, żeby odsapnąć. Twarz mu spuchła, oczy jeszcze bardziej nabiegły krwią, zaczął się pocić. Musiał zauważyć, że patrzę się na niego z zachwytem.
– Cała magia tej książki – mówił już spokojniej – polega na tym, że miejsca w piekle kojarzą się Dantemu z miejscami we Włoszech, ja mam tak samo.
– Patrzysz na patelnię jak na piekło?
– Nie, nie do końca, choć w sumie, to może w jakiś sposób tak. Myślę, że można na nią tak patrzeć. Ja ją widzę jako najniższy krąg – studnia gigantów – potępieńcy i zdrajcy. Zawsze cię oskubią jak przestaniesz patrzeć. Niby siedzicie w tym razem, jesteście partnerami itd. Ale ich interesuje tylko to, do czego mogą cię wykorzystać. Inferno. Nawet nie wiem, czy na dole nie jest lepiej. Żyjąc tam kierujesz się tylko instynktem. Dusze chodzące po patelni, przyjrzyj się im czasem, ich śmierć duchowa jest całkowita. Są pozbawieni wszelkiej świadomości. Ścisk okropny za dnia – miejsce spotkań.
Spojrzał na mnie przenikliwie, wilkiem, spod zmarszczonego, wysokiego czoła. Z zapadniętych głębin błękitnych oczodołów wyskakiwała na mnie jakaś wyższa świadomość. Rozpiął kurtkę i potarł kark.
– Jak mieszkasz na ulicy, tak jak ja – podjął po chwili – albo jesteś drobnym złodziejaszkiem, to znasz takie miejsca. Wiesz, gdzie iść, na co patrzeć i kiedy tam być. Zaczynasz inaczej widzieć rzeczy. Jesteś uważny. Obserwujesz. Choć to nieważne i na nic ci się nie przyda, bo policja tam nieumundurowana chodzi i wie kto kim jest. Od razu cię wyłapią.
Wszystko, co do tej pory powiedział, mówił z pamięci, ani razu nie otwierając leżącej nieopodal książki. Nie przerywałem i nie zadawałem pytań, nie chcąc zaburzyć jego słowotoku. A mówił natchniony i pełen żaru, ani razu nie rzucając choć jednym bluzgiem – co by było nie tylko nie na miejscu, ale również by mu uwłaczało. Rósł, dosłownie i w przenośni. Widać było, że rzadko ma okazję, by wykładać swoje teorie, które ci zaszczepiał, bo pod wpływem jego ognia wchodziły ci pod skórę i stawały się twoje. Powiedziałem mu to, dodając, że zrobiłby niesamowite wrażenie na akademikach i ludziach kultury, których postrzeganie ogranicza się wyłącznie do patrzenia na przeszłość i podpieraniu się gmachem akademii oraz ogólnie na wszystkich, którzy tylko chcieliby go posłuchać. Rozpromienił się i znowu sycząco zachichotał przez zęby. Podrygując od śmiechu sięgnął do plecaka, z którego wyciągnął, złożoną pieczołowicie w teczce, kartkę formatu A4. Skinął na mnie, żebym się przysunął.
– Nie zawsze mieszkałem na ulicy. Pochodzę z Wielunia, pierwszego miasta zbombardowanego podczas II wojny światowej, he-he, moim zdaniem, to nie przypadek he-he. Spójrz na komiks, nad którym pracuję. Przedstawia mój dzień. Widzisz – powiedział, wskazując palcem na pierwszą kratkę – tutaj wstaję, idę do kuchni i robię sobie kawę. Wracam do łóżka, kręcę sobie papierosa – mówi wskazując na kolejne kratki – i leżąc w łóżku, czytam książkę. Palę, bo bardzo to lubię, zwłaszcza w domu. Potem wychodzę. Idę na spacer. Mijam moich znajomych, witamy się ze sobą. Pijemy piwo w barze, czas mija nam na rozmowie. Potem, siadam sobie w parku i rysuję komiks. – kończy, pokazując na ostatnią kratkę, na której widać dłoń rysującą pierwsze sceny z komiksu, który oglądam.
Gdy to mówił, jego głos wibrował i zmieniał się. Na fragmentach, które dotyczyły domu, palec zatrzymywał się dłużej.
– Czy rysujesz swoje wspomnienie?
– Po części – odpowiada i siorbie wycierając nos – Tak wyglądały moje dni, jednak nigdy takiego nie miałem.
Ale ja czytam to jak wspomnienie. Jak wspomnienie czasu, który minął i marzenie o tym jak mógłby wyglądać dzień. Pragnienie białej karty.
– Czy mógłbym kupić od ciebie ten komiks? – pytam od razu, zupełnie bez wyczucia, bo chciałbym go mieć dla siebie. – Ten, który pokazałeś, szczególnie mi się podoba.
– Komiksy nie są na sprzedaż – żachnął się – szczególnie ten! Mogę ci sprzedać inne rysunki. Te które wystawiłem. One są na sprzedaż.
17:30
Idąc do pobliskiego sklepu, zaczynam kalkulować: kupię mu pety, skoro lubi palić, to ze 100 zostanie mi 50, 20 i 10. Podchodzę znów do niego. Wręczając mu 50 i papierosy mówię, że chciałbym dwa rysunki.
– Dwa? Dopłać jeszcze 20 i będziesz mieć dwa. – opowiada mi zaraz po tym jak wziął pieniądze – Wiesz, dla mnie taki jeden rysunek, to dzień pracy¹².
– Dałem ci już 20, tyle mniej więcej kosztują Camele. Mogę dać następne 20, ale dorzuć jeszcze komiks. Łącznie będzie to 70 i papierosy. A tych rysunków i tak nikt pewnie nie kupuje. Moim zdaniem, to dobra cena.
– Na komiks, to za mało. – Mówi oschle i dobitnie. Rysy wyostrzają mu się, gdy zaciska zęby, uwidaczniając ścięgna na obwisłej szyi. Jest wygłodniały a jasny błękit oczu staje się stalowy, bardziej szary niż niebieski. Jest wysoki, wyższy ode mnie. – Może być 80 łącznie i wtedy dorzucę ci jeszcze jakiś rysunek. – Zauważa coś we mnie, łagodnieje. – Poza tym, mówiłem, że komiksy nie są na sprzedaż… – Rozpoczyna zwykłą w takich wypadkach gadkę¹³:
– Nie wydaję na narkotyki. Dla mnie narkotykiem jest wszystko, czego nie mogę sam wyhodować… itp.
Sądzi, że mnie tym ujmie. Niech mu będzie. I tak przesadziłem, mówiąc mu, że nikt nie kupuje jego rysunków.
– Chcę dwa, ten świąteczny i ten dantejski, ale dorzuć coś jeszcze, bo się cały spłukałem – kłamię – przyjechałem tu po zakupy¹⁴.
– Ja też. – odpowiada, chichocząc z sykiem i zaczyna grzebać w teczce. Wyjmuje jakiś banalny rysunek. – To jakaś aktorka – mówi – którą rysowałem z bilbordu. Nazywa się Ruth, czy jakoś tak. Z tyłu jest fragment niedokończonego komiksu. Może być? – Przytakuję mu zrezygnowany, czując, że przegrałem. A on zaczyna je pakować w jakąś folię, żeby nie zamokły.
Faktycznie, z tyłu są trzy kratki komiksu: lewa i prawa – twarze w maskach ochronnych, środkowa – daleki kadr, na którym widać dwójkę idących ludzi na tle PKiN-u, wokół są te same budynki, co na obrazku dantejskim. Potem wymieniamy jeszcze jakieś zdawkowe uwagi.
– Dzięki wielkie! – mówi z uśmiechem, gdy odwracam się, by odejść – Będę mieć świetny wieczór.
17:40
Idę do tramwaju. Chcę zrobić użytek ze świątecznych pieniędzy, zostało mi jeszcze. Zakończyć to, po co w ogóle wychodziłem¹⁵.
17:55
Wchodzę do galerii handlowej. Jak tu ładnie pachnie na wejściu. Świąteczny, cynamonowy zapach, Małgosia Socha, korytarze, przejścia, mosty, kręgi pięter. jamy sklepów i LED-owe światła.
Idę według mapy, którą wytyczył mi informator. Nie wiem, czy dobrze idę, ale po chwili jestem w sklepie. Obsługiwanie mnie, jako klienta, polega na przyniesieniu mi z magazynu modelu butów, które zamówiłem siedząc na sofie z tabletem w dłoni. Nie rozmawiam ze sprzedawcą ani razu. Nie muszę. Nie wymieniam z nim ani jednego spojrzenia, tylko zamawiam i zamawiam, a pudełka zaczynają piętrzyć się wokół mnie, gdy koleś lata po kolejne modele i kolory. Czuję nad nim władzę a nawet go nie widzę. Nie muszę na niego patrzeć, więc nie patrzę. Staję się wyniosły (zostałem wyniesiony) i władczy. Dobrze mi z tym. Nic mnie to nie kosztuje, a sofa jest królewska i wygodna.
Czekając na kolejną parę butów zauważam, że do sklepu wchodzi wysoka, ciemnooka i ciemnowłosa kobieta z nastoletnią córką. Krok starszej jest miękki, koci. Sunie po podłodze na chudych nogach, co pod kurtką? Czy to jej dzieciak; nie wygląda jakby była po ciąży. Oby nie była – ogóle nie są do siebie podobne; nadzieja. Jedna jest ciemna, tajemnicza, druga jasna, błaha, tandetna. Podchodzą do kas i zaczynają mówić czego chcą. Kasjerka opowiada, że trzeba usiąść i sobie wybrać, bo mają taki system itd. Córka zaczyna krzyczeć skrzekliwie przez nos coś niezrozumiałego i tupać. Matka pochyla się nad nią i mówi coś kontraltem, nisko mruczy, zachęcająco, zawsze lubiłem taki głos, zniszczony, przeżyty, po plecach idzie mi dreszcz, który kończy się wibrując gdzieś w tyłku. Przechodzą do sof, zamawiają. Przyglądam się dziewczynce – typ gimnazjalny – Chcę przymierzyć, szybciej, no ile można czekać nooo – nie znoszę jej. Łapię kontakt z matką – chyba coraz bardziej kręcą mnie milfy – wygląda jak cygańska księżniczka; wróży obwieszona złotem, opowiada senne przepowiednie głosem pijaczki, nęci. Dawne ludy koczownicze posiadały wiedzę tajemną i miały swoje sposoby na zapobieganie ciąży, oby to nie był jej dzieciak. Ma twarz wyniszczoną, jakby smaganą wiatrem. Ostre rysy pełne śladów dawnej witalności. Marzę o niej. Patrzymy się na siebie, gdy jej córka znowu zaczyna skrzeczeć piskliwym zmanierowanym, dwulicowym, suczym dyszkantem – Jezu, mamusiu, ale śliczne emu, piękne są, kocham je, kupisz mi je, och. dziękuję mamusiu, heee.
19:00
Stoję na przystanku tramwajowym. Trzymam siatkę z butami w ręku¹⁶.
19:10
¹ Pieniądze i czas.
² Ich tempo jest jakieś nieprzystające, zwariowane. Wpasowane w rytm, którego nie umiałem się nauczyć – z tego powodu zazdrość czy niechęć? Czuję się nieadekwatnie, osobność, strach, strach. Jestem w metalowej puszce, w której ktoś zabełtał gigantyczną łyżką. Dźwięki wokół stają się ogłuszające. Huk się spiętrza. Muszę wyjść. Pisk hamowania rozsadza mi głowę. Masa wokół ma okropne, powykrzywiane twarze – o co ci chodzi, przecież wyglądają jak zwykle – zjadacze chleba w obsesji czasu. Wszystko wokół trzeszczy. Ile jeszcze? Ale teraz możesz z ich twarzy tyle wyczytać, teraz widać jeszcze więcej, jakie z nich mendy. Przestań, to twoja matka. Są odrażający, zasiedziali łajdacy z nadwagą. Wyobrażam sobie tych przerzucaczy tłuszczu jak jadą z jednego gównianego baru, z innej chujowej pracy, do tego samego domu. Wiem to! Znam ich każdy ruch, każdy zamiar, znam ich życie. Wiem kim są. Jak wyglądają wnętrza ich domów. Puste ściany, na których nie ma co zawiesić. Wnętrza mauzoleów bez treści – czyste i schludne. Wystarczy przestawić krzesło a zaczyna cię to drażnić. Wnętrza niemieszkalne. Składane meble. Krzyki dzieci, którymi nie mają czasu się zajmować, które egoistycznie chcieli sobie zrobić, ale zamiast je wychować, wolą im kupić buty. Ich zwierzęco ohydne twarze, kiedy kładą się spać i zamykają zmęczone oczy uprawiając. Fuj. Oblewa mnie pot i mizantropia. W dodatku złudna, bo ci, co mają takie domy, nie jeżdżą metrem. Idiota.
³ Przecież obiecałem sobie, żeby łapać momenty i być na nie chciwym. Żywiołowa eksploracja wymaga zaangażowania, nic się nie zdarzy tak po prostu. Trzeba penetrować chwilę i rzucać się w nią, pobudzić do niej siebie i innych. Na co komu tani voyeuryzm.
⁴ Musiał rysować siedząc na trawniku, porośniętym wokół krzewami, który znajduje się tuż obok Patelni, na poziomie ulicy, bo tylko z niego widać jednocześnie wszystkie budynki.
⁵ Związek finansowy – południowokoreańska forma konglomeratów, koncernów.
⁶ Chałubińskiego 8/Ch8. Pierwotnie Intraco II. Kiedyś, na jego miejscu istniał ogród pomologiczny – sad owocowy, pełniący funkcję parku – zniszczony podczas powstania warszawskiego. Na antresoli Intraco II istniała kiedyś Galeria Sztuki Współczesnej – założona przez Lucynę Kubicę, tak samo jak Galeria Zapiecek, Galeria Nowy Świat oraz Galeria N, później wchłoniętych częściowo przez Desę.
⁷ Zaczynam inaczej na niego patrzeć. Podoba mi się. Ma w sobie coś nawiedzonego. Jest dostojny, jego dłonie, kształtne, wykonują ruchy z gracją i oszczędnie. Twarz jest królewska. Król na wygnaniu. Starożytny władca, mag, wróżbita i wiedzący, jego tajemnica go uszlachetnia. Jego profil można bić na monetach. Sypie nimi wraz ze słowami, które wypowiada. Świecą się i migoczą wyrzucane z jego wyschniętych ust, z których potoczyście płynie prawda.
⁸ Varso Tower – kompleks budynków biurowych i restauracji. Obżarstwo i nieumiarkowanie.
⁹ Chciwi i rozrzutni. Jedni łysi, w tatuażach, inni wymachujący pięściami stoją w koło wokół Schodków. Twój ziomal wyciąga flachę mówiąc – A cóż to znowu, książe szatanów? Zaczynacie łoić, ale dna nie widać.
¹⁰ Są na nich zdjęcia grobów, w których pozamykani leżą heretycy. Budynek EY, wieżowiec Rondo I, z 24h oddziałami mBanku.
¹¹ Intercontinental. Mieszkał tam geniusz giełdowy, do którego (jako do klienta) chodziła taka jedna znajoma. Przemoc wobec bliźnich i samego siebie. Dzięki niej, miałem przez pewien czas dostęp do changi – palona śmierdzi starym zgredem, połączona z Amolem, wpędza w szaleństwo. Chciałem namówić ją do umówienia spotkania we trójkę, żebym mógł go poznać, nawet bezpłatnie, ale nasze drogi rozeszły się, zanim do tego doszło. Poza tym, wątpię czy w ogóle próbowała.
¹² Zła kolejność, trzeba było najpierw gadać z nim o cenie, a dopiero potem dawać mu pieniądze – myślę sobie patrząc na rysunki – realistyczne, widzę, że kosztują go one maksymalnie 4h pracy. Typ konstruuje bryły robiąc z nich potem budynki – mechaniczna robota, ale z wprawą, którą widać po kresce. Wciska mi konkretny kit.
¹³ Jebany, policzył to dokładnie. Wiedział, że idę rozmienić i wiedział ile mi zostało. Wkurwia mnie, ale wciąż robi na mnie wrażenie. Nie dość, że się targuje, to jeszcze dokładnie wykalkulował sobie, ile zostało mi w kieszeni, bo skoro daję mu 50 i papierosy, to znaczy, że najpewniej ze 100 szedłem rozmieniać i mam jeszcze 20 i 10.
Jak on naciąga! To jest ta zmiana postrzegania, o której mówił – zupełnie inaczej patrzy na wymianę w sklepie. Nie jest ważne ile ktoś wydał, ważne ile mu zostało, czyli ile można zabrać albo ile może dać. Inaczej patrzy. Na co zwracał uwagę, gdy ze mną rozmawiał? Rozczula mnie, podoba mi się, ale i się go boję, gdy taki wilczy i głodny na mnie patrzy. Lepiej go nie drażnić.
¹⁴ Jak wcześniej rozmowa z nim płynęła tak, że nie zwracałem uwagi na czas, tak teraz zaczynała mi się dłużyć. Nużyły mnie te przekomarzania i targi. Już naprawdę, ile można na to tracić czasu.
¹⁵ Zaczynam myśleć nad tym, czy mnie polubił. Pragnienie pachołka – chciałbym się z nim przyjaźnić. Podziwiam go. Przywracam sobie jego wizerunek. Przywołuję w pamięci jego wiedzę, jego wgląd. Wierzę mu. Czuję wobec niego wdzięczność, że tak się przede mną otworzył. Staje się dla mnie kimś wyjątkowym. Ale ja dla niego? Czemu nie? Czemu on nie chce! Chciałbym się przyjaźnić. Jestem nim zachwycony! Jak on naciąga. Wszystko w nim jest szczere, bezpretensjonalne i prawdziwe. Nikogo nie udaje. Ale przyjaźnić się z kimś, kto ci płaci?
Jadąc już tramwajem, wyciągam czerwony rysunek centrum i zaczynam sobie przypominać historie jakie przeżyłem w Warszawie. Pełno ich. Z różnych miejsc. Nieopowiedzianych jeszcze historii stąd, które są tak przeładowane i zarazem takie puste.
¹⁶ Czas tak szybko mija, gdy nic nie muszę, wszystko za mnie robią, a ja mogę sobie siedzieć i patrzeć jak sprzedawcy się uwijają, matka wygląda, córka jazgocze. Cała sprawa zajęła mi godzinę niemal, a tak zupełnie nic się nie wydarzyło, niczego się nie dowiedziałem, niczego nie doświadczyłem. Mam poczucie jakbym został gdzieś z tyłu. Coś było naprawdę ważne, ale minęło mnie bezpowrotnie i nie wiem już jak miałbym to coś odnaleźć. Dłużyła mi się, parominutowa zaledwie, rozmowa, a tak rozciągnięte w czasie siedzenie zabrało mi godzinę, gdy nawet nie mrugnąłem. Gdzie szukać tego zgubionego? Wydałem dziś tyle pieniędzy! Wracam myślami do Bezdomnego, do jego przyjaźni. Jak ja mu się teraz pokażę? Nie mogę. Decyduję się wracać inną drogą, żeby mnie nie zobaczył. Z nowymi butami? Sam miał po prawdzie całkiem niezłe, ale nie mogę. Nie mogę.
Kim on właściwie w ogóle jest. Naciągnął mnie. To jasne, że mnie naciągnął. Zaczynam go nie lubić. Widzę w nim kłamstwo. Pytałem się go o to, co widzi na obrazkach – pytałem realisty? Dobry boże – przecież widzę, co widzi: Wspomnienie? Marzenie raczej, tak to czytałem, a tego jednego komiksu nie chce mi sprzedać, bo to część jego samego. Czemu nie chciał sprzedać? Może mu się nie podobam.
I jeszcze to, że czyta po włosku, nie umiejąc angielskiego. Jawny blef. Pewnie każdego tak robi – jego taktyka wyciągania hajsu. Jestem tylko kolejnym frajerem. Wątpię we wszystkie jego słowa. Inteligencję ma, niewątpliwie, ale w książce brakowało stron. Nie musiał wcale jej otwierać, bo i tak nic by nie przeczytał. Po prostu wyuczył się kiedyś kar i kręgów. Gdyby mówił po włosku, to używałby słów włoskich, żeby nazywać kręgi, albo kaźnie, podałby choć jedną włoską nazwę, ale nic. Nie mówi po włosku, i tyle. Kłamca i oszust, niech sam chodzi w płaszczu z ołowiu. A na tym komiksie, co mi go dał, są te same budynki, co na rysunku dantejskim. Wcale nie widzi w nich przepowiedni. Po prostu siedzi na tym trawniku całe dnie i mechanicznie rysuje to, co widzi. Pewnie mógłby narysować dokładnie to samo z pamięci, gdyby go o to poprosić. Tyle się nagapił, że zaczyna widzieć ukryte sensy w rozmieszczeniu wieżowców wokół Placu Defilad. Oszukał mnie… Tracę poczucie wyjątkowości.
SAFANDUŁA – Potknął się m.in. w Tlenie Literackim i Kontencie. Na rozwiązanie nie dojechał. Stacjonuje w bazie. Hoboseksualny. http://safandula.pl
Kamila Świrska – https://www.instagram.com/k__swirska/