Szybkie spięcia #2: Przemysław Suchanecki „Łucznik”
GUSTAW OWCZARSKI
Łucznik jest napięty. Łuk też. To rozumiemy. Na okładce nowej propozycji Suchaneckiego nie ma jednak strzały. Mogłoby się zdawać, że przypadkowo. Przecież wszyscy wiemy: Po prostu grafika siadła i została umieszczona. Swoją drogą bardzo ładne od mr. Tortelliniego. Ja jednak czytałbym ten brak strzały dużo bardziej dosłownie w kontekście nie tylko “Łucznika”, ale i całej twórczości człowieka-Kraków (który jednak w tej książce z Krakowa będzie wyjeżdżał). Strzała zakładałaby, że łucznik napina się w jakimś konkretnym celu, że ten zbitek drżących, naprężonych muskułów tworzy jakiś układ, z którego na końcu uchodzi precyzyjny strzał. Jednak nic takiego w wierszach Suchaneckiego nie pada. Chciałem napisać, że przez nie płyniemy, ale to nie jest prawda. Trochę w nich tkwimy rozdarci, naciągnięci, gotowi do pójścia za każdą nową figurą, ale przez to, że pojawiają się one jakby bez kolejności, tylko nawarstwione jedna na drugiej, zostajemy niejako spetryfikowani. Jednocześnie, muszę zaznaczyć, nie jest to oczywiście bezruch (bo to by było źle wiadomo ;)), tylko drżenie, które nie jest zorganizowane przez żaden linearny porządek.
Zostaje nam spacer (ani mąż ani ojciec ten Bloom Suchaneckiego), pociąg (tak zakładam, w końcu mamy tu wizytacje na Warszawskim Tarchominie i kilku innych miejscach), i wspinaczka (“na szczyt Noszaku”, czasem na ten stary klip Sade, a czasem właśnie na “szczyty Tarchomina”). Suchanecki nawet w mieście znajdzie wzniesienia, na które może wejść i nie schodzi, tylko w następnym wierszu wejdzie na kolejne. Wyjątkowo może raz na jakiś czas “wejdzie na most, żeby/ dojść do połowy i zawrócić”, ale to tylko jak się “zmieni zasady”, albo bardziej jak zmienią mu zasady. Zostaje z tych wszystkich wędrówek on podmiot, który się ostał, żeby o tym opowiedzieć. To jest, wydaje mi się, prawdziwa poezja po Sosnowskim, sentymentalna (przypomina się apel poległych). Mamy tu brak linearnej spójności narracji, przy mimo wszystko czasownikowej poezji, która wychodzi przejść się po mieście. Zostaje z tego tylko ten, który zdaje raport i to na nim wszystko stoi. Mówi “widziałem”, “szukałem”, “zawsze byłem”. Różnica jest tu jednak w wierze — Suchanecki w przeciwieństwie do Sosnowskiego sam sobie wierzy, często do bólu (bez aż i bez tego, co po bólu). Właśnie dlatego jest w stanie się ciągle wspinać mimo świadomości, że w następnym wierszu dostanie kolejne wzniesienie. Przypomina się mem: dlaczego dajesz mi swoje naj…
Suchanecki tym samym odwraca porządek reprodukcji. Zaraz po seksie w “głębokich komnatach i miękkich łóżkach”, przy okazji którego (bardzo porządnie!) “bardzo zależało mu na tym,/ by pożenić ze sobą gresy i plisy”, zostanie “usmażony na pokarm ogromnych dzieci”. Coś tam nie wyszło, albo przynajmniej podmiot chciał, żeby wyszło lepiej, żeby było trochę nie tak, jak było. Suchanecki neurotyk wymyśla więc jedną z moich ulubionych figur (ever!), czyli te “ogromne dzieci”. To, co mogło być, a nie było, zjada go skąpanego w głębokim tłuszczu. “Możliwości” w tym wierszu przestają być czymś pozytywnym i poprzez ukonkretnienie, ugruntowanie w relacji z pragnieniem jakiejś drugiej osoby stają się nieznośne. Te same “wielkie możliwości”, zza których na Tarchominie z chłopakami (też na marginesie dodam, że 10 lub 24 jeden z lepszych wierszy o różnicy płciowej) można było patrzeć na szczyty, tutaj sprawiają, że podmiot pragnie zapewnienia, że druga osoba wie, że mu zależało (bo przecież zawsze mogło być lepiej). Dzieci są więc nadmiarem możliwości, który trzeba było urodzić, bo nie dało się go trzymać w sobie, a jednak ze względu na to, że reprezentują to, co tylko mogło być (bo przecież tu Bloom nie ojciec), to umieją jedynie pożerać i być pożerane. Dzieci są krnąbrne, nie powinno ich tu być. Poprzez urodzenie tego, co nie ma miejsca w rzeczywistości, odwraca się tu ruch reprodukcji. Seks nie skutkuje dzieckiem, tylko byciem pożartym przez dziecko i to dziecko ogromne. Potem się zestarzeją i same zostaną pożarte, kiedy już tych możliwości zabraknie i skończy się “dryfowanie nad ziemią”. Nie liznąłem nawet czubka tych czterech ostatnich wersów. Jest to tak misternie i zwyczajnie pięknie skonstruowana figura, że jedyne co mogę zrobić, to zachęcić do czytania, bo też w samej książce jest takich dużo więcej.
Przemysław Suchanecki (ur. 1992) – poeta, tłumacz w rozbiegu. Autor trzech książek poetyckich: „Wtracenie” (2019), „O” (2021) i „Na rogu” (2023). Mieszka w Krakowie.
Gustaw Owczarski – redaktor Trytytki