ilustracja: Weronika Stencel
Fragment książki „Obiturianci”
Weronika Stencel
Klaun wie lepiej
Pierwszą wieść o istnieniu Obituriantów w ludzkiej rzeczywistości zawdzięczamy klaunowi. Kto by pomyślał, że przyniesie ją tęgi brzuchomówca o imieniu Ripert, który przez całe życie wypowiadał się ustami swojej lalki Muerty. A jednak!
Cóż to był za cyrkopapun z laluną wojażową!
Zanim dojdzie do ujawnienia Obituriantów, poznaj więc Riperta, rozlazłego błazna. Jest jak guma do żucia przyczepiona do trampka, która za nic nie chce się odkleić – zużyta i upierdliwa. Twarz Riperta rozciąga jego pięćdziesięcioletnie ziewanie, jamowo pompowane, prezentowane przed każdym, kto z nim rozmawia, jakby to było esencją jego postawy. Znudzenie. Siniakowate podniebienie. Kapiący łzami wzrok. Nieco rozmazany makijaż. Zamglone gałki oczne. Tak, to właśnie on. Patrzy Ci prosto w oczy.
Ripert nie jest zmęczony ludźmi, ale treściami, którymi nie potrafi gospodarować w swojej głowie. Najbardziej lęka się wypowiedzianych słów, bo stają się dla niego wiążące. Gromadzą się w jego głowie zardzewiałe zaszłości, niedestylowane, ciekłe mieszaniny wypowiedzi, potencjalny humor odłożony na później. Wśród kształtów jego myśli można wyróżnić:
- stare miotły wyprężone skrzydlato, które zalegają w nim jako niechciane pamiątki uniesień i zachwytów,
- niedokończone refleksje w formie obgryzionych paznokci w ozdobnym kuferku ze śladami brokatowego lakieru i rezygnacji,
- gwiaździste spinki do mankietów jako wyraz powagi, z księżycowymi przemyśleniami tworzące elegancki strój słowny.
To głównie rzeczy, zbitki skojarzeń, ale i wiele śmieci. Gruzowisko doskonałe i pomylone pojęcia. Popatrz uważnie na ten chaos, jest w nim też coś cudownego – to coś na kształt poezji… Choć może tylko zgnieciona reklamówka mózgowia.
A teraz najlepsze. Albo najgorsze. Spójrz na brzuch Riperta. To tam dostrzeżesz kotłujące się zwoje postaci, które zamieszkują jego okrągłe sadło. Są jak zastawa, zamglone oddechem sztućce dźgające jego obolałe cielsko. Ach, jak on sapie, jak pluje i wydycha wydechy… Obituriantów! Czy to możliwe? Ripert, pozbawiony zewnętrznej warstwy obituriańskiej, chwieje się na wietrze swojego życia bez ochrony i przekonania. Prawdopodobnie nie odróżnia wnętrza i zewnętrza, dlatego jako wytworny błazen musi tworzyć własną alternatywę. Nie mruż oczu, wytęż wzrok. O tym jest ta opowieść.
Dlaczego Obiturianci żyją w środku Riperta? Przez połknięcie. Zaintrygowani zdolnościami nastoletniego brzuchomówcy, podczas jego pierwszych występów siadali na jego fioletowym jęzorze i wpatrywali się w otchłanie gardła. Zastanawiali się, jak to możliwe, że Ripert tak świetnie imituje wypowiedzi lalki. Brzuchomówca doskonały! Zwabieni głosikiem Muerty, coraz bardziej przechylali się w otchłań jamy gębowej klauna. Wystarczyła mała dawka śliny, by wpadli do wnętrza. I stało się! Przepadli. Szybko zorientowali się, że w środku Riperta najpotężniejszy był jego wstyd. Jak pnącza oplótł ich nogi i ręce, a później stał się głównym budulcem obituriańskich gałek ocznych. Błyszczały w nocy ich spojrzenia w zaciszu jego brzucha, w otchłani burczenia i soków żołądkowych. Zasilał je wstyd budulcowy, niestrawialny i wszechmocny. Ten nastoletni wstyd, pęczniejący i zalegający w Ripercie, kontrolował stwory, które tylko od czasu do czasu mogły dać o sobie znać. Uderzały kopniakami i gryzły mlecznymi zębiskami wnętrzności Riperta. Walczyły. Po latach straciły jednak swój zawadiacki uśmieszek i swobodę. Ich tragedią był brak dostępu do Ripertowych myśli. Pozostawały więźniami jego kiszek.
Ripert nieraz chciał powyziewać, wypluć i rozrzedzić powietrzem swoich Obituriantów. Robił to nawet w różnych rytmach. Cza-cza, pasodoble, tango! Jednak oni usadowili się w nim o wiele głębiej, czego Ripert nie chciał przyznać. Tak naprawdę chował ich w sobie jak najskrytsze, zakłódkowane skarby. Przeklęte drogocenności! Mało tego, połykał wszystkie trudniejsze emocje, przekonany, że zostaną przetrawione i szybko utracone. Tymczasem karmił nimi swój rosnący wstyd. Biedne klaunerro!
Obiturianci są jak wpuszczony do jego wnętrza wiatr, który owiewa wnętrzności niepokojem, zwątpieniem i ciągłą obawą, że ma w sobie coś, co jest mu obce i nieprzyjazne. Uspokajają się dopiero, gdy idą spać, marząc o chronieniu człowieka z zewnątrz.
Obiturianci obijają ludzkie ciała. Tworzą nieuchwytną warstwę wierzchnią. Dodatkową, cieniutką powłokę zdarzeń. Zanim świat zewnętrzny obije się o człowieka, trafia w ciało powietrznego, niedostrzegalnego Obiturianta, który uśmiecha się blado i lekko drży. Przetwarza, przyswaja. Jego zadaniem jest przerabianie straszliwych zdarzeń w delikatny, rozpływający się w powietrzu uśmiech losu!
Czy Obiturianta można naruszyć? Głównie w przypadku dzieci i osób krzywdzących same siebie. Dręczenie dzieci i uderzanie w ich ciała oznacza rozprucie ochronnych duchów i niewinności. Dzieci widzą wtedy to, co dostrzegać powinni tylko Obiturianci – granicę między życiem a śmiercią.
Ripert często tańczył, klekotał jak bocian, rzucał nieprzeczytanymi książkami. Zdawało mu się, że szybko zapomina o uczuciach. Potem leżał, milczał i odczytywał te książki, nieco pokiereszowane, ale całe. Uaktywnieni w nim Obiturianci często szczypali go paluchami, a emocje w nim kotłowali tak, że klaunisko nie potrafiło już odróżnić, co jest czym. Mało tego, Obiturianci uderzali powietrznymi łokciami w jego kręgosłup, mocno go krzywiąc. Ripert w przypływie złości odpowiadał im uderzeniami w plecy patykiem i wyglądał wtedy zupełnie jak sąsiad, który uderza mopem w ścianę, gdy ktoś za głośno słucha muzyki.
To pomieszanie z poplątaniem prowadziło też do głupawek Riperta, które cieszyły go nad życie. Przynajmniej tak mu się wydawało. W przypływie pomieszanych emocji stawał się na moment nadpobudliwy i złudnie szczęśliwy. Wyobrażał sobie, że jest papilotem unoszącym frywolny lok eleganckiej madmuazelki. Chciał być fryzurą, która za warkocz pociągnie za sobą bliskie mu osoby i pozwoli mu pełznąć po korytarzach grzywek w poszukiwaniu przekonań. To tam zgęstniało jego istnienie i widać było wyraźne granice, gdzie zaczyna się włos kontrolowany, a gdzie ukazuje się nagły skręt, uznany przez niego za centrum dowodzenia głowy.
Marzyła mu się bliskość i sens, zaszycie się w gęstwinie myśli, najpierw ze sobą samym, potem z kimś z zewnątrz. I choć nigdy by tego nie przyznał, to wiedział, że blokuje go ten niezrozumiały konflikt – czuł towarzystwo, choć ciągle był sam! Chciał się fascynować, pragnął żyć pełnią życia, ale gdy tylko pomyślał, że kopniaki Obituriantów to motywacja do zmian, zawsze się wycofywał i śmiejąc się, tłukł w sobie talerzowate, obituriańskie twarze. Trachunda!
Ripert nie rozumiał, czym jest bliskość, na czym polega wymiana myśli i wspólne poszukiwanie odpowiedzi na nurtujące pytania, obawy, lęk przed śmiercią. Miał tylko przeczucia i wyobrażenia. Nie rozumiał dialogu, unikał monologu, lubił patrzeć w przestrzeń i żonglować słowami, które słyszał tylko w swojej głowie. Czasem wypowiadał je przez Muertę, bo wtedy to ona ponosiła za nie całą odpowiedzialność.
Prosta radość zdawała mu się jednowymiarowa, nudna i niepotrzebna. Gdy przychodziła do niego taka uciecha, wydrapywał swoje blondaczne włosy i wsadzał ich garstkę do małego pudełeczka pachnącego miętusami zjedzonymi podczas podróży. Miał potem perukę z własnych włosów, co na zmianę bawiło go i smuciło. Paradował w niej albo ją ściągał i strąki na głowie farbował na płonącą czerwień, przekonany, że soczystość koloru zatuszuje łysawe placki na jego głowie. Czerwień zalewała mu wtedy czaszunię nerwowo przeczesywaną szczotką. W swoim głównym, objazdowym repertuarze miał przebijanie pompowanych włosów wielkim grzebieniem. Udawał przy tym rozczarowanego i przestraszonego. Trachunda! Czy była to w jego rozumieniu terapia szokowa?
Twarz malował niestrudzenie, nawet gdy płakał. Wolał kpić, a radości wewnętrzne dusić, by cienkimi głosikami błagały o litość. I wtedy on, potężny Ripert, grzmiał, gardziele radostek przytrzymywał pięściami, z szyderczym uśmiechem spowalniał swoje ruchy, podwijał oko i patrzył, uporczywie patrzył, jakby patrzenie było najgorsze. Zapalały się w nim uważne spojrzenia Obituriantów przepełnione wstydem, a zgaga płonęła silnie, aż poluźniał pięści, upadał i śmiał się z siebie samego, pozwalając radościom wypełznąć z dłoni jak nędznym robaluszkom. Poza tym lubił udawać popłoch, pokazywać przypadkowe kierunki, bieganiny, plątaniny nóg i kolan. Wykrzykiwał przy tym słowa typu:
– Kolanioza! Zabiegunioza! Rozpacznioza!
Potykał się chętnie, upadał dosadnie, wytwarzając na kolanach zielonawe siniaki, które później obcałowywał. Do czterdziestki płakał często, wcierając łzy w wewnętrzną warstwę swojej sztruksowej marynarki.
Możemy się umówić, że właśnie dzisiaj Ripert obchodzi pięćdziesięciolecie kariery jako doświadczony cyrkopumper. Nadal ukrywa rozrośniętych w nim Obituriantów, nie spodziewając się żadnych zmian w życiu. Ale chwila, czy można powiedzieć, że ten brzuchomówca jest Obituriantem Obituriantów? Chroni ich przecież, bierze na siebie wszystkie przeciwności losu, podczas gdy oni, nieskazitelni, zachowani niemalże bez skazy, oplatają jego kręgosłup, maczają dłonie w jego krwi i wsłuchują się w bicie jego serca.
Jak to możliwe, że Ripert wciąż podróżuje jak gdyby nigdy nic na swojej gazelce, którą ubiera fikuśnie? Wciąż występuje, by chleb popijać szampanem, a szampana coca-colą, przegryzać słone paluszki i wszelkiej maści lizaki! A jeśli już jesteśmy przy lizakach – Ripert od najmłodszych lat marzy o lizakowych zębach, które w świetle słońca mieniłyby się na zielono, żółto i różowo. Lizakowa szczęka! Przezroczyste, ubywające zęby! Cieszyła go idea ciągłego gryzienia słodkich zębów. Gryźć zęby, zagryzać gryzienie, być Obituriantem Obituriantów?!
Weronika Stencel – pisarka, klaunka, rysowniczka i scenarzystka filmowa. Autorka książki „Obiturianci” (Nisza). Kreuje własną, makijażową klaunotekę. Redaktor naczelna www.musisieukazac.pl.