ilustracja: Aki Mirai

Inspektor Penne

WERONIKA STENCEL

Inspektor Penne

Inspektor Penne odłączył się od grupy detektywów, którzy świętowali właśnie coroczne Święto Wywijanego Prochowca. Chciał pobyć sam w zaciszu swojego płaszcza, owijając się nim jak harcerskim śpiworem, w gęstwinie boru i gmatwaninie drzew. Jako jeden z najlepszych specjalistów od Spraw Długo Materiałowych nie potrafił znieść nowego rodzaju tańców, w których młodzi detektywi łączyli swe prochowce guzikami. Powstawała wtedy wielka płachta detektywistyczna, pod którą wspólnie się szukali i dociekali, który płaszcz był czyj. Według niego niedopuszczalne było mięcie płaszczowe na lewo i prawo, w przekręcie wielorakim, bez ładu i składu. Inspektor Penne był tym zażenowany, tym bardziej, że najwyższą funkcję Guzikowego Retuszera objął tego wieczoru znienawidzony przez niego inspektor Pru. Ten bawiklusek świętował właśnie nową posadę zajadając się powidłami. Otaczała go zgraja młodocianych detektywów, którzy chcieli dowiedzieć się jak błyskawicznie przyszywać swoje guziki w trakcie niebezpiecznych akcji – łapania sardynkowych złodziejaszków na targu pana Bibelsona, skakania przez dachy miasteczka Silver Frown, śledzenia brzękotliwego gangu starego Tuptelsona.

Inspektor Penne, oddalony od tłumu świętujących, w przypływie oszalałej szadzi gardła, począł nucić pieśń wypełnioną płaczem i jękiem. Wielokrotnie osadzał swoje bóle w okolicach płuc, wypychając je wraz z powietrzem tylko w sytuacjach koniecznych:

Pierdzieliny mojej winy, plonty, wonty, owinięty. Stare gały nie widziały, wydłużały, wywijały. Ubijały to jurnoty, kancerzały fangi mary.

Szelest traw przerwał jego melodię pulsującą zgorzknieniem. Inspektor Penne podskoczył do góry, wyciągnął z kieszeni swoje ciemne okulary i drgającą ręką założył je na nos. Przestał widzieć, ale wierzył, że taki jest los detektywa, który chce zachować odrobinę anonimowości oraz sprawić, by go szanowano. Zza krzaków wyłoniła się postać Festyniacza Gdybsona – starego krasnala festynowego, który dawno temu odpuścił sobie organizowanie imprez. Stało się to ze względu na znienawidzonego przez niego Festyniacza Napewnego, twórcę nowej koncepcji celebracyjnej o nazwie Tangens towarzyski. Penne wyprostował się i rzekł zniżonym specjalnie głosem:

– No i co?

Gdybson ściągnął skromnym ruchem kapelut woskowany, przetarł wąs brudny z jajecznicy i pokornym głosem odrzekł:

– Przerwałeś mi kolację, detektywie Penne. Ze względu na pana nazwisko będę miał do opowiadania atrakcyjną historię, ale wciąż nie rozumiem po co tak jękliwe pieśni stosować w czasie kolacji, kiedy zjadam moim krasnalskim ustem wszelkość przygotowanej jajecznicy. 

– Kimże ty jesteś, krasnotypie, by moje nazwisko znać i wiedzą taką wymachiwać przede mną, odłączając się od jajecznicowej chwili?

– Ojej, nie znasz historii Festyniacza Gdybsona? Zaległem w tym lesie jak ofiara losu, czczy mądral i płaczlozwątpiarz. Wiele lat temu zastąpił mnie przy organizacji festynów Festyniacz Napewny. Porzuciłem wszystkie pomysły i przestałem myśleć. Nauczyłem się robić jajecznicę i od tej pory zjadam ją co wieczór wspominając w samotności dawne czasy. Aż do teraz, bo pojawiłeś się ty.

Inspektor Penne otworzył szeroko oczy, zasłonięte czarnymi soczewkami okularów. Tego nie zauważył Gdybson, który kontynuował swoją wypowiedź:

– Już dawno nie słyszałem w lesie takiej rozpaczy. Ucho moje wywinęło się do wewnątrz siebie i zaczęło szeptać do mnie zduszonym głosikiem „Zrób coś, Gdybsonie, bo zwiędnę!”. 

– Gdybsonie, jesteś mną z przeszłości! 

– Co ty opowiadasz, dziadu?

– Dlaczego Napewny cię tak zdusił? Tak zamknął na imprezę i śmiech? Co ci właściwie zrobił?

Gdybson zamyślił się, przetarł brew i odpowiedział niepewnie:

– To ja to sobie zrobiłem. Uznałem, że Napewny na pewno poradzi sobie lepiej ode mnie, zmyliło mnie brzmienie jego nazwiska, jego pomysłów, wreszcie jego wyostrzony wzrok i lekkość, pogoda ducha, uch, to było najgorsze, jego naiwność, że wszystko będzie dobrze! Zbuntowałem się i zrobiłem tak, by mnie było najgorzej, nie chciałem dobropompy jego zębulka, nie chciałem słuchać melodyjek i wspaniałomyślnych rozwiązań ceratowych. Nie zgadzałem się na tworzenie ze stołów trójkątów, by wyszedł ten jego obliczony na sukces Tangens towarzyski. Chciałem pójść w skrajność, żałobę wymyśloną, by nie świętować według zasad Napewnego. Wziąłem to na siebie. Udawało się, wypełniałem misję, dopóki nie usłyszałem Twojego jęku, jakże mi bliskiego i znanego. Ale dlaczego odgapiasz? Czy szukasz pobratania się, śledzisz moją zapadnię decyzyjną, która sprowadziła mnie tutaj, do głębokiej nory, gdzie pożywiam się jajecznicą?

– Gdybsonie, czy uratujesz naszą imprezę detektywistyczną? Ona właśnie trwa, a jej przebieg jest nudny jak powidła.

Gdybson zastanawiał się dłuższą chwilę, pocierając dłonią o brudną brodę. Uważnie obserwował inspektora Penne, który ściągnął płaszcz i okulary detektywistyczne stając się zwykłym Franciszkiem Penne. Gdybson wreszcie powiedział:

– Chodź, narobimy tyle tej jajecznicy, że starczy dla wszystkich. Chyba, że zrobimy makaron?   

Weronika Stencel – absolwentka kulturoznawstwa na UŚ w Katowicach i krytyki literackiej na UJ w Krakowie. Ukończyła również I stopień Szkoły Muzycznej w klasie wiolonczeli w Żorach. Scenarzystka filmowa, redaktor naczelna Gazety, która Musi się Ukazać, współzałożycielka internetowego Radia Klang i Fundacji Kulminacja, twórczyni działalności Tokosłów. Tworzy słuchowiska i eksperymenty dźwiękowe. Absolwentka Atelier Scenariuszowego i wielokrotna stypendystka. Jest autorką opowiadania do krótkometrażowego filmu animowanego Deserowy jamnik oraz pomysłodawczynią i autorką scenariusza do pełnometrażowego filmu animowanego Pomagacze

Aki Mirai graficzka, performerka, publikowała w takich pismach jak „Nigdzie”, „Stoję w miejscu”, „Serwetka”. Zajmuje się wielopoziomową analizą anime Serial Experiments Lain, moderatorka internetu.