ilustracja: Szoplifter

Elektrocycki fragmenty

Teodor Ajder

Osoby:

 

Rita

Kyi

Bogdan

Gdyby odciął sobie jeden z palców u nogi…, byłbyś bardzo zdziwiony?

/Herman Melville. Moby Dick, rozdział 94/

Scena IV

Dom Kyia. Sypialnia, ale też i pracownia malarska, kilka ponurych obrazów, martwe natury, stłoczone razem. Telewizor włączony bez dźwięku.

Fragment 1

 Kyi: Nigdy nie widziałem czegoś takiego. Przychodzi człowiek, nic mu nie dają zrobić, nawet nie udaje mu się włożyć swoich rzeczy do szafki przy łóżku, bo pielęgniarki przychodzą i każą mu – Rozbierz się, słyszysz, do naga. – Rozbiera się przed innymi pacjentami, kładą go na noszach i gdzieś go zabierają. Człowiekowi ledwo udaje się otworzyć usta i wydobyć pytanie – A? A? A? Co? Co? Gdzie? Jak? A oni hop – i go operują. Odcinają kawałek czegoś, ani nie mówią, ani nie wyjaśniają, nic z tego. Drugiego ranka pacjent nawet nie czuje, że to kolejny dzień. Otumaniony jeszcze z powodu znieczulenia, dopiero zaczyna się budzić, leży nieruchomo, bez wyjaśnień, bez niczego. Noga spuchnięta, zabandażowana. Powraca ból w nodze, a oni ci mówią – No! Ubieraj się, szybko! Idziesz do domu. – Niektórzy, w gorszym stanie, zostają jeszcze jeden dzień. Ale nikt nie pozostaje w szpitalu dłużej niż trzy dni. Albo na nogach, albo na noszach. Nie trzymają nikogo dłużej niż trzy dni. Z wyjątkiem kilku wydanych w pośpiechu rozkazów, nic nie mówią. Na tłumaczenia nie mają czasu. Chirurdzy po prostu tną. Tną i tną przez cały dzień.

 Bogdan: Czy osteomyelitis ma związek z cukrzycą? Czy to zupełnie inna choroba?

 Kyi: Nawet nie wiem dokładnie. Nie miałem tam internetu. Diagnoza, zabieg i okres pozabiegowy. Bez większych wyjaśnień. Nie odpowiadali na pytania. W rzeczywistości pacjenci są zbyt udręczeni, aby o cokolwiek zapytać. Czy wiesz, jak wyglądała poranna tura lekarza? Wchodzi, pyta – Więc jak? Nie co? – Pacjent, to znaczy ja, otwieram tak usta, jąkam się, bo język mi się nie kręci jeszcze w ustach… wydaje najpierw nieartykułowane dźwięki, potem wydaje – Żyję. – Wspa-nia-le! – odpowiada lekarz i idzie dalej. Tak wyglądała runda… Miałem przecież jeszcze złamaną kostkę, chciałem go zapytać, jak to wyleczyć. Gdy tylko odcięli mi palec, opuchlizna znacznie się zmniejszyła. Zaczęła się wchłaniać. Lekarze zwykle przychodzą, pytają, piszą, opowiadają, doradzają, biorą pod uwagę choroby współistniejące, ja mam, na przykład, nadciśnienie. Zabrałem ze sobą ciśnieniomierz, a tam w szpitalu nikt nawet nie zmierzył mi ciśnienia. Nie pytali mnie o napięcie. Mówię im, ludzie, mam wysokie ciśnienie krwi. Nie wziąłem ze sobą tabletek. Dajcie mi coś. Na co oni – Nie możemy. Kardiolog musi przyjść, aby ci przepisać. Nie możemy tego zrobić bez kardiologa. – Więc zadzwońcie do niego! Jesteśmy właśnie w szpitalu! Jesteśmy w szpitalu! – To ich specyfika, o ile rozumiem. Cięcia bez dyskusji. Przez pół dnia, zgadza się, marynowali mnie, a potem pocięli. Roentgen, badanie krwi, to prawda. Powiedzieli, że dostanę zmianę opatrunku. Myślałem, że to dobrze, że będą mnie jakoś leczyli. Wnoszą mnie do sali operacyjnej, kładą na stół. Przychodzi lekarz, patrzy na moją stopę, mówi – Amputujemy. – Cyk i palec zniknął. Taka jest ich polityka. Aby pacjent nie miał czasu na myślenie, na ponowne przeżycie. Tną, a potem, czasem, tłumaczą. Czasami nawet nie wyjaśniają. Takie jest życie. Chyba cię nudzę, prawda?

Bogdan: Wręcz przeciwnie. To ciekawe, co mówisz. Czy możesz pić piwo? Przyniosłem dwie puszki. Dałem Ricie, żeby włożyła do lodówki.

Kyi: Mogę. Dlaczego by nie? Nie biorę antybiotyków.

Bogdan: Rito! Posłuchaj, Rito!

Kyi: Pewnie gdzieś wyszła. Przynieś to piwo.

Bogdan: Ale co powie Rita?

Kyi: Co może powiedzieć? Nie miałaby nic przeciwko piwu. Nie mam zakazu. Powiedziałem ci, że lekarz mi nie zabronił.

Bogdan: Pozwól, że ci otworzę.

Kyi: Jeśli możesz. Dzięki.

W szpitalu było dużo ludzi, z jedną amputowaną kończyną, lub z drugą. Cały oddział chirurgiczny. Zaczyna się od jednego palca, potem drugi gangrenuje się i tak dalej. Mój przypadek nie był najgorszy. Byłem też nieco przygotowany, że to się stanie.

Bogdan: Też z powodu cukrzycy?

Kyi: Nie tylko cukrzyca. Byli tam najróżniejsi chorzy z powodu stanów zapalnych krwi. Zła krew, jak mówią. Masz złą krew, stracisz palce. Więc postaraj się zachować spokój, bo mogło być gorzej.

Rita: Co wy tu pijecie? Piwo? Nie może pić piwa! Bierze lekarstwa i alkohol jest przeciwwskazany. Nie wolno mu pić przez cały miesiąc.

Kyi: Właściwie nie ma przeciwwskazania, ale jeśli tak stoją sprawy, co mam do powiedzenia.

Rita: W ogóle nie może pić. Włóż jego piwo z powrotem do lodówki. Ty skosztuj, oczywiście, jeśli masz ochotę. Oczywiście dziękujemy, ale on nie może tego zrobić. Czy w ogóle piłeś swoje elektrocycki?

Kyi: Jakie cycki, Rita? O czym ty mówisz? Chciałbym, żeby były elektryczne, ale tak nie jest.

Rita: Te musujące tabletki mają ci pomóc w regeneracji po operacji. Ada dała je nam, z pomocy. Smakują nawet trochę jak piwo. Pij je lepiej niż piwo. Przecież mają ci pomóc.

Kyi: Miałaś na myśli elektrolity. Nie smakują tak samo. Z wyjątkiem tego, że odrobinę szczypią w język, to dwie zupełnie różne rzeczy. I tak mam w sobie za dużo krwi i soli. Myślę, że piwo bardziej by mi odpowiadało. Przynajmniej nie jest słone i nie podnosi mi ciśnienia. Elektrolity to jony soli. Obiecuję, nie zmarnują się. Wypiję je też. Albo wykąpię się w nich. Może znowu będę młody, jak Pinokio, pamiętasz? Kiedy wskoczył do wody morskiej z osła stał się z powrotem drewnianą lalką? Ale jeśli nalegasz, nie będę pił piwa.

Bogdan: Brzmi fajnie – elektrocycki – takie elektrocity, czyli miasto, które działa dobrze. Coś nowego namalowałeś, Kyi? Może wyrzeźbiłeś?

Rita: Elektro-li-ty zawierają zarówno potas, jak i magnez. Są zdrowsze niż piwo. Masz tylko jedno w głowie.

Kyi: Jesienią trochę rzeźbiłem. Namalowałem też coś. Głównie szkice. Wciąż czekałem, aż opuchlizna na nodze się zmniejszy. Żeby mi się zagoiło. Ale na próżno. Sprawy się skomplikowały. Cały rok miałem strasznie spuchniętą stopę. Koszmar.

Musiałem też zostać z Jankiem. Marta z mamą pojechały nad morze. Janka przecież nie można zostawiać samego. On w ogóle czuł się bardzo niedobrze. Myślałem, że umrze, biedactwo, ale wyzdrowiał. Leży tam na podwórku, w swoim kąciku.

W tej chwili biorę udział w wystawie – Pozdrowienia stolica! w galerii Związku Artystów Plastyków. Nie byłem. Przed otwarciem byłem akurat u lekarza, a potem, widzisz, pogotowie, i skrócili mnie o jeden palec. Ledwo mogę się ruszać, nie żebym wcześniej biegał maratony.

Bogdan: Tak. Widziałem Janka. Leży. Z jaką pracą?

Kyi: Nic specjalnego. Mała. Klasztor. Pak-pak, na szybko. Zrobiłem go specjalnie na tę wystawę. A jesienią odbył się kolejny wernisaż wystawy zbiorowej. Również w galerii Związku. Tym razem dałem im coś poważniejszego. Coś bardziej istotnego. Trzeba to jakoś zabrać stamtąd, ale w moim stanie, nie za bardzo mogę się stąd ruszyć.

Bogdan: Ja mogę odebrać prace. Musisz tylko do nich zadzwonić i powiedzieć, że przyjadę. Inaczej mi nie dadzą.

Kyi: Obydwie lepiej wziąć razem. Po tym jak się skończy obecna wystawa, bo trwa jeszcze. Nie ma sensu odbierać ich osobno.

Bogdan: Kiedy Rita powiedziała mi, że amputowali ci palec, pomyślałem, że to jeden z tych najbardziej intensywnych momentów w twoim życiu. Z jednej strony to ciężkie przeżycie, z drugiej w jakiś sposób niesamowicie dobrze rezonuje z tym, co dzieje się teraz na świecie. Powinno to zostać złapane, jakoś nagrane. Może warto namalować Ci stopę bez palca? Ale tak naprawdę, ty jedyny, możesz to zrobić.

Kyi: Ach… Malować. Niewiele tam zostało żeby można namalować. Ale zaskoczyła mnie Marta. Ilekroć robimy zmianę opatrunku, siada przy mnie i uważnie przygląda się ranie, bez obrzydzenia, bez strachu. Obserwuje z szeroko otwartymi oczami, jak zdejmuje się i robi  nowy opatrunek, jak wygląda amputowana noga. Jest bardzo ciekawa. Zapytałem ją, dlaczego to ją tak interesuje. Ogląda dużo anime i jest tam dużo walk, wszelkiego rodzaju kończyny są ciągle odcinane. Demony walczą z aniołami. Walczą ze sobą aż do znudzenia. Powiedziała mi, że w rzeczywistości takie rany można zobaczyć bardzo rzadko.

Bogdan: Może wyrośnie z niej lekarka? Powiedz mi, jak widzisz sytuację w Ukrainie?

Kyi: Jak widzę? Jasne przecież jak widzę. Wcześniej próbowałem usprawiedliwić Putina. Znaleźć przynajmniej trochę dobra w całej jego polityce. A teraz, jakie w chuj mogą być uzasadnienia? Wszystko przekreślił, historię Rosji, swoją własną historię. Wielkie bezprawie. Zbombardować zwykłych ludzi rakietami… przecież oni nic złego nikomu nie zrobili! Wielkie bezprawie. Kolejna rzecz mnie zdumiewa, wszechobecne kłamstwo. Kłamstwo rosyjskich urzędników, polityków. Teraz zamknęli tutaj rosyjskie stacje, ale na początku jeszcze nadawali wiadomości z Rosji. W Internecie oczywiście można i tak wszystko zobaczyć.

Bogdan: Propagandoni, tak ich nazywa rosyjską diaspora. Czy wykonałeś jakąś pracę na ten temat?

Kyi: Nie.

Bogdan: Nie chciałbyś tego zrobić?

Kyi: Nie.

Bogdan: Jest taka wystawa w przygotowaniu. Pracuje nad nią znajoma kuratorka. Ona cię zna. Powiedziała mi, że byłoby ciekawie, gdybyś również zrobił pracę na tę wystawę.

Kyi: W zasadzie tak. Tak. Tak. Zrobiłbym coś. Tak, zdecydowanie. Po prostu teraz jestem w sytuacji, widzisz sam, mam na głowie inne rzeczy, żeby nie powiedzieć na nogach.

Bogdan: Brałem też pod uwagę Twoje starsze prace. Wprost niby nie poruszają tematu wojny, ani schronienia. Pejzaże, martwe natury, postacie bóstw. Ale szarpią cię za serce, kiedy na nie patrzysz. Choć są to pozornie akceptowalne i mieszczańskie obrazy, ich kolorystyka i zamarłość sprawiają, że wyglądają jak rekwizyty z filmu horror. Depresyjne. Wyblakłe kolory. Zgaszone. Ultra ciemne, ale nie czarne, lecz fioletowe, różowe. Jest w nich jakby takie złe przeczucie.

Kyi: Może tak. Ostrzeżenie.

Rita: Spójrz, przyniosłam ci z bogactwa naszych plonów z ogrodu. Mówię do Marty – Idź i weź im ten talerz brzoskwiń. A ona nie i nie. W naszym ogrodzie rosną owoce odmian, których pewnie nie znasz. Mamy, na przykład, śliwko-morelę lub mirabelko-morelę. Znasz to? Jadłeś? Widzisz jak wygląda? Jest jak czerwona mirabelka, ale smakuje jak brzoskwinia. Czyli znaczy, że to mirabelko-brzoskwinia, nie morela.

 Bogdan: Tak, wiem. Próbowałem ich przed pandemią. Powinniście je pomnożyć. Są bardzo smaczne. Było to tym latem, kiedy doszło do wielkich protestów przeciwko inicjatywom ograniczania wolności sądów w Polsce. Ludzie wyszli na ulice, domagając się, by prezydent nie zatwierdził pewnej ustawy. Ja byłem tu. Na znak solidarności napisałem słowo WETO – tymi mirabelko-brzoskwiniami, co dostałem od was. Za życia dziadek też zajmował się selekcją roślin. Miał i jakieś tam swoje brzoskwinie. Miały małe pestki, i smakowały prawie jak jabłka.

 Rita: Są jeszcze na drzewie. Jeśli chcesz, potrząśnij nim i będzie więcej.

Bogdan: Nie, nie. Zjedzcie sami. Wiem, że później pożałuję, ale nie pasują do piwa.


Fragment 2

Kyi: Jakiś czas temu lekarz powiedział mi, żebym trzymał stopę w słonej wodzie. Robiłem to przez cały czas. Patrzyłem na moją opuchniętą i posiniaczoną stopę, przesuwając ją w wodzie i myśląc, że bardziej przypomina rybią płetwę niż nogę. Widziałem kiedyś film o nastoletniej dziewczynie, w wieku Marty, która zamienia się w syrenę. Miałem takie poczucie, że ja też się zamieniam, tylko że nie w syrenkę, lecz w wieloryba. Kiedy byłem w akademii, koledzy nazywali mnie kaszalopem – bo kaszę jadłem tak jakby łopatą. Głównie to jedliśmy na studiach. A ja to robiłem bardzo sprytnie. Tak naprawdę nie było nas stać na nic innego. Prawdą jest, że byłem największy, najsilniejszy i najprzystojniejszy z naszej grupy. To były czasy.

A przed operacją tak po prostu dwa dni z rzędu stałem z nogą w słonej wodzie. A jaki pożytek? Trzymałem stopę w misce ze słoną wodą, aż pękł mi palec. Zaczęła sączyć się ropa. Nie przestawała. Poszedłem na pogotowie i to wszystko. Karetka, szpital, pięć minut i gotowe…

Teraz trochę się boję chodzić za daleko. Chirurg powiedział mi, że nie powinienem chodzić tak daleko. Ale jak to było nie chodzić dużo? Rita mówiła mi coś innego, że muszę jak najwięcej chodzić, żeby kości się do tego przyzwyczaiły, żeby krążyły płyny, zwłaszcza limfa. Rzeczywiście, po złamaniu nogi, to musiałem chodzić, żeby kości się nie zastały. Ale że ten ogromny obrzęk nie opuścił mnie przez cały rok i oni mówili, że to normalne? Traumatolog powiedział mi, że to tak ma być. Co do diabła, tak ma być? Więc dlaczego leczysz teraz mnie z gangreny? W styczniu byłem dwukrotnie hospitalizowany. Pierwszy raz w związku z cukrzycą. Przyszedł chirurg, pomacał moją nogę, powiedział, że krew krąży i wyszedł. Nic wtedy nie zauważył. Pozwól, muszę wziąć insulinę. Muszę brać cały czas. Ściśle według zegara.

Tak… Można na ten temat coś zrobić, ale nie rakiety, i nie czołgi… Można zrobić coś bardziej abstrakcyjnego. Poza tym moja stopa wkrótce nie będzie już wyglądać jak stopa, będzie opuchnięta i nie będe miał palców. Rzeczywiście, będzie wyglądała bardziej jak płetwa…

Bogdan: Samotny jak palec. Wiesz, o imigrantach często mówi się, że zostawiają po sobie fragmenty swoich ciał, czasem w sposób całkiem nie przenośny. Tracę palce, ręce, nogi, nerki. Jak w tych anime, co Marta ogląda. Podobno w niektórych obozach uchodźcy dokonują samookaleczeń. Bo tak jest bardziej prawdopodobne, że otrzymają pozwolenie na pobyt ze względów humanitarnych i opuszczą obóz.

Zacząłbym od malowania amputowanej stopy i palca. Średnio duży format. Chciałbyś odzyskać palec?

 Rita: Spójrz, Bogdan, śliwko-brzoskwinia. Tylko, że z trawy, nie z drzewa. Dobrze ją umyłam. Nie ma plam, nic. Żadnych robaków. Tak spadają podczas dojrzewania. Potrząsnęłam drzewem, ale nie chcą spaść.

 Kyi: Nie, nie. Jaki to byłby obraz? Stopa i nic więcej? Powinno to być coś bardziej filozoficznego. Dlaczego potrzebowałbym zwrotu palca? Po prostu mi wybuchł. Skończyło się, znaczy, jego egzystencja. Dlaczego miałby być sprowadzony z powrotem? Nie potrzebuję tego. On jest martwy. Po co go wskrzeszać? Sądzę, że z tą nogą nie zabraliby mnie do wojska, nawet gdybym się zgłosił. 

Czy wiesz, jak się waży wieloryby?

Bogdan: Hm… nie mam zielonego pojęcia. Dźwigiem?

Kyi: Tak naprawdę nie ma wag skalibrowanych na dziesiątki czy setki ton. Wieloryby są ważone w kawałkach. Wiesz, że to Rosjanie złapali, zabili i zważyli najcięższego płetwala błękitnego na świecie? Miał mniej więcej 190 ton. Zaraz po wojnie, w ‘47. Wojna niejako się skończyła. Miał nastąpić okres żałoby na całym świecie, wydawało się, że byłoby to przyzwoite. Zamiast tego Sowieci szaleli w wielorybnictwie. Niezrównani mistrzowie w ich rzezi. Wraz z Japończykami. Żaden inny kraj na świecie nie zabił tylu wielorybów, co Związek Radziecki. Teraz oto zabrali się i za Ukraińców.

 Bogdan: Stopa ukraińska. Stopa ukraińskiego mężczyzny. Noga ukraińskiego beżeńca, od dziesięcioleci z dala od domu. Z raną z jednej strony poważną, ale z drugiej w pewnym sensie tylko drobnostka. To zwięzły i bardzo jasny komentarz. Przepływ krwi, ropa, a może odzyskanie kończyny jest trudne, ale nie niemożliwe. Ale przesłanie byłoby takie, że nie jest to śmiertelna rana. Uraz, który w żaden sposób nie może powstrzymać oporu i odporności tego ciała.

 Kyi: Duży palec u nogi to nie pięta. Ale musisz mieć świadomości, że będzie wyglądało to bardziej jak plakat, niż jak obraz.

 Rita: Nie wiem, czy lubisz bardziej dojrzałe. Posłuchaj, jeszcze kilka spadło, Bogdan. Przynajmniej jedną weź, aby przypomnieć sobie, jak smakują, jaki ich smak jest wyjątkowy.

 Bogdan: Tutaj ludzie tak naprawdę nie czytają i nie rozumieją filozofii. Nawet nie słyszałem zwykłego filozofowania. Nasi rodacy są bardziej skłonni do śmiałego powtarzania tego, co słyszą w telewizji i w internetach, gadania bez składu i ładu.

 Rita: Będziemy mieli cztery rodzaje owoców. Gruszki, nektarynki, śliwki i morele.

 Kyi: Masz też agrest i porzeczkę.


Fragment 3

Bogdan: Twój ojciec był pisarzem ukraińskojęzycznym, prawda?

 Kyi: Oczywiście! Byłem jego pierwszym redaktorem. Pisał najpierw w zeszycie. Czytałem jego książki czerwonym długopisem. Potem poprawiał to, co ja tam poprawiałem. Czytałem po raz drugi, i przy tym drugim czytaniu komentowałem znacznie mniej na czerwono. Chociaż podawałem mu głównie sugestie, z powiedzmy, artystycznego punktu widzenia. Proponowałem inne figury retoryczne, dodawać opisy, pozmieniać tu i tam linie dialogowe, sugerowałem więcej opisów, więcej kromatyki. Zazwyczaj brał pod uwagę moje sugestie.

 Rita: Ale mówisz po polsku? Jesteś bardziej polski czy bardziej nasz? A może bardziej brzoskwiniowo-morelowy?

 Bogdan: Jestem strusio-wielbłądem raczej. Albo tak jak i Kyj – człekopłetwalem. 

 Rita: Może zrobię ci herbaty. Mamy dobre mocne herbaty: miętową, czarną, rumiankową, cykorię. Cykoria jest bardzo zdrowa, smakuje jak kawa, ale bez skutków ubocznych i nie zakłóca snu.

 Kyi: Słuchaj, Rita, ludzie tutaj próbują rozmawiać, a ty wbijasz się w nasze dusze swoimi brzoskwiniami i herbatą.

 Rita: Cóż, kiedyś widziałam, co on robi, ale teraz nie mamy internetu i nie wiem. Jestem też ciekawa, jak sobie radzi. Nie jesteś jedyną osobą, która jest ciekawa. Dobrze. Dobrze. Wiem, że macie pracę do wykonania, zostawiam was w spokoju.

 Bogdan: Zacząłem pisać po polsku. Więcej i więcej. Słuchaj, teraz pracuję nad sztuką. Byłem na dwóch warsztatach dramatopisarstwa. Nie skończyłem tego, co zacząłem pisać za pierwszym razem. Ale tym razem może mi się uda. Na tych drugich musieliśmy razem napisać sztukę. Nie indywidualnie. W końcu uczestnicy wygenerowali różnego rodzaju krótsze fragmenty, które następnie zostały złożone w jeden tekst. Bardzo fajna grupa. Niestety okazało się to dość trudnym zadaniem. Kilka osób opuściło nas. Była fajna Niemka, córka polskich emigrantów. Był też Kurd, uchodźca z Iraku. Musiał wyjechać z Polski, bo nie chcieli dać mu pozwolenia na pobyt. Była jeszcze jedna dziewczyna, pół Afganka, pół Polka. Ale niewiele z nią rozmawiałem, chociaż miałem wrażenie, że ma nam wiele do przekazania. Był też i były barman, sprzedawca gofrów i artysta dźwiękowy. Wypiliśmy nawet razem dwie butelki wina. I tylko dlatego, iż na etykiecie butelki był rysunek płetwala błękitnego. Krążyliśmy wokół tego pomysłu z wielorybem. Dlatego bardzo fajnie to brzmi co powiedziałeś – człekopłetwal. Myślałem dla tego naszego dramatu, jak by to było przeprowadzić wywiad z wielorybem, i oto rozmawiam z Kaszalopem, we własnej osobie. 

Kiedy byłem z nimi, czułem się jak w brzuchu wieloryba. Daleko od wojny, od codziennych problemów, z wieloma możliwościami i ścieżkami, które się przed nami otworzyły. Mogliśmy podróżować w dowolnym miejscu w środku naszego warsztatu.

Rita: Dramat! Jak dawno nie byłam w teatrze! A o czym jest wasza sztuka?

 Bogdan: O nielegalności uchodźstwa. O pokoju, nie o wojnie, nawet jeśli jedno jest niemożliwe może bez drugiego. Oczywiście o wielorybach, ale także o molach. Napisaliśmy też kilka piosenek. Właściwie mieliśmy skomponować jakiś podcast. Maksymalnie jedną godzinę. Ścieżkę dźwiękową. Pierwszego dnia, kiedy mieliśmy warsztaty, zobaczyłem pannę młodą na zewnątrz, robiącą sobie przerwę od sesji zdjęciowej. Wyglądała na znudzoną. Siedziała i paliła. Zaczęliśmy się spotykać niedługo po wybuchu wojny. Wszyscy zaczęliśmy zastanawiać się, jak to jest teraz, w środku wojny i z ogromną liczbą uchodźców na wyciągnięcie ręki, brać ślub? Kilka miesięcy później w naszych tekstach pojawiła się pewna postać kobieca, ubrana w czerwoną sukienkę, z którą poszła na rozprawę rozwodową. Czerwony pigment był produktem importowanym, wynikiem wyzysku mniej szczęśliwego świata przez świat szczęśliwy i odpowiednio bogatszy. Mamy też wampiry. Polska, a może nawet cała Europa, stała się w naszych oczach rodzajem wampira, który żywił się symboliczną krwią imigrantów zabitych na granicy. Było też trochę o dobrych i złych uchodźcach. Ukraińcy są dobrzy, Bliski Wschód i Afryka są źli. Choć w ostatnich miesiącach postawa Polaków bardzo się zmieniła na lepsze. Można powiedzieć, że jestem dumny z narodu, który mnie adoptował. Ale prawdą też jest iż, choć Ukrainki i ich dzieci witano z otwartymi ramionami, to oficjalnie nie dotyczyło to osób pochodzenia arabskiego lub przybyłych ze Wschodu czy Afryki, choć miały też małe dzieci.

 Rita: A kiedy będzie grane? Kiedy możemy to zobaczyć czy usłyszeć?

 Bogdan: Będzie tylko po polsku. Nie wiem, ile zrozumiesz. Ale tak, oczywiście. Wyślę Ci link, gdy będzie gotowy. Chociaż myślę, że wszyscy pisaliśmy o wielorybach. Może powinienem napisać o czymś innym. Może napiszę i o was? Co wy na to? 

Rita: O nas? Nie gadaj. Nie nadajemy się na postaci dramatu. Nie jesteśmy ciekawi. Ale może przetłumaczymy piosenkę, co napisałeś, przez Internet? Teraz można to łatwo przetłumaczyć za pomocą Internetu. Wystarczy mieć internet. Czy ktoś przeczytał to, co piszesz? Czy ludzie to lubią? Czy na przykład twój syn czyta to, co piszesz? W rzeczywistości dzieci w tym wieku nie lubią tego, co robią ich rodzice.

Bogdan: Wydaje mi się, że uczestnikom warsztatów spodobał się mój wkład. Chociaż nie wszystko. Na przykład stworzyłem fragment o molach. Czy wiecie, że w domu mogą żyć dwa rodzaje? Kuchenne i ubraniowe? Spożywcze są brązowe ze złotym poprzecznym paskiem na skrzydłach. Wnikają nawet w orzechy. Gatunki złotych ciem żywią się tkaninami. Mama ma takie. Ada chce wyrzucić wszystkie ręcznie robione dywany, w tym te tkane przez babcię, z powodu tych moli. Napisałem, że uchodźcy są bardziej podobni do moli odzieżowych. Bo zazwyczaj przychodzą do nas od sąsiadów. Uciekają stamtąd, ponieważ ich życie jest w niebezpieczeństwie. Są przepędzane truciznami. Dzielimy się z nimi ubraniami. Czasami mówi się, że jest to inwazja lub fala. Potem napisałem też, że mole spożywcze to aktywiści, którzy pomagają uchodźcom. Musimy dzielić się z nimi naszym jedzeniem. Z uchodźcami dzielimy się też jedzeniem, ale przynajmniej aktywiści mają ubrania. I mówiłem też, że lokatorzy mieszkań, czyli my, na przykład, jesteśmy rodzajem straży granicznej. Bronimy naszych mieszkań przed intruzami. Wysyłamy ich na śmierć, jeśli możemy. Szafy regularnie czyścimy i odkurzamy, aby się w nich nie osadzały. Łapiemy i miażdżymy ćmy. My też, jak i sąsiedzi, używamy detergentów, octu, pestycydów, rakiet. Podobno, metafora ćmy-uchodźcy użyta bez kontekstu może być szkodliwa. Musi być jakiś jasno określony cel, do którego są używane. Tak naprawdę nie zrozumiałem tego argumentu. Niech będzie. Jestem imigrantem i jednocześnie policjantem granicznym. Ale przynajmniej nadal jestem imigrantem i wiem, co to znaczy być ćmą.

Teodor Ajder – urodził się w Kiszyniowie. Obecnie mieszka w Warszawie, gdzie współprowadzi imigranckie pismo literackie „Mamałyga Warszawska”. W swojej praktyce pisarskiej często lawiruje pomiędzy językami, sporo tłumaczy, stara się łączyć sztuki wizualne z tekstami literackimi i krytycznymi, próbując zrozumieć kondycję migrancką. Wydał w języku angielskim tomik poetycki GODZINA MIŁOŚCI, w języku rumuńskim – zbiór opowiadań WURDA, WYMIENNIK SERC, powieści MASKA DLA JAPONKI i MOPOJARO. Po polsku pisze wiersze, oraz jest autorem migrańckiego nibydziennika – CAŁOLUD.

Szoplifter (28 l.) – Krakowski samouk z Nowej Huty. Skończyłem Filologię Angielską. Robię muzykę w zespołach Piki i Susy oraz solo, jako Szoplifter. W grafice siedzę od kilku lat. Można przyjąć, że od ~2020 roku. Moje ruchome i grające prace można znaleźć tu:
YT: https://www.youtube.com/@szoplifter261
BANDCAMP: https://szoplifter.bandcamp.com