I
babcia trzymała światło w szufladzie, pozwoliła włożyć mi tam dłonie.
paznokcie zniknęły, a na ich miejscu wyrosły kurze łapy, pomalowałam je na niebiesko.
lubiłam te jej cukierki, wdzierały się w sam środek korzeni, łaskotały.
odkąd skradziono babci różaniec, stała się bardzo mała. potem widziałam ją tylko raz,
nocą, pozwoliła się odprowadzić. jednak zanim doszłyśmy, znów była niezauważalna
(podobno mieszka w skorupie ślimaka, ale nikt nie wie w której).
do teraz, przez gałęzie, cisną się pogłoski o dwóch rybach,
które rozmawiały z sobą łuskami. ja natomiast przyglądam się dłoniom.
II
wspomniałam matce o dzikich jabłkach, które wywlekają dachy. nigdy wcześniej
nie pęczniały jej włosy. spotkałam sąsiadkę idącą na msze, odprowadzały ją kury.
czasem kury potrafią wydziobać nogawkę, krzyczeć o zakurzony palec.
zrywałam jedno za drugim na ile pozwalał mi sweter.
latarnie się krzywią. między drzewami leży kalendarz.
gdy wróciłam, matka wydarła ze mnie jabłka. w opętaniu wrzucała je do zamrażalnika.
potem szczelnie zamknęła: teraz wszystko zgrzęźnie i nigdy się nie spóźnią!