ilustracja: Aki Mirai
Rozbrat z Monterroso, czyli śmierć dinozaura
ADRIAN KRYSIAK
Rozbrat z Monterroso, czyli śmierć dinozaura
Ten właśnie mechanizm, który człowiekowi niższemu pozwala uniknąć osobistej konfrontacji z wyższym, wydał mi się niemoralny
Witold G., „Dziennik 1953–1956”
Przebudziwszy się nagle, wyrwany z jednego ze swoich koszmarów, rozejrzał się niespokojnie na boki, by upewnić się, że tym razem jest sam. Oczywiście nie był sam. Znajoma zwalista sylwetka tkwiła pośrodku pokoju i wpatrywała się w niego tępo kaprawymi oczkami. Wszelki ruch zanikł, jak gdyby nigdy nie istniał, i nie było widoku z okna ani przeciągu, przypadkowych spacerowiczów ani nachalnych gapiów, kobiety, z którą akurat mieszkał, ani tej, z którą mieszkał wcześniej, szklanki z wodą na nocnym stoliku, kieszonkowego zegarka pod ręką, ostatniej powieści Mariasa na półce, wszystko za to było jakieś dziwne i niedookreślone, pozbawione konturów i ostrości, w tym momencie, gdy mara senna powinna płynnie przejść w rzeczywistość, tak że nie pamiętamy, czy to jeszcze sen, czy już życie, ani nawet jak miałoby ono wyglądać i do kogo należeć, wreszcie, czy wpatrujący się w nas pradawny gad należy do porządku egzystencji czy wymierania kredowego. Naraz przypomniał mu się koszmar, w którym był marnym pisarzyną bez krztyny talentu, kompletnie wypranym z inwencji. W tym śnie umarł, ale nie tak naprawdę, tylko na niby. Umarł, nie napisawszy nic, co warte by było odnotowania.
W podobnych chwilach niepewności i zwątpienia w realność rzeczy oraz własne umiejętności powracał myślami do teorii literatury, która nieodmiennie dawała poczucie ukojenia, ponieważ stanowiła punkt zakotwiczenia, niczym umeblowanie pokoju dla kogoś, kto doświadcza właśnie ataku paniki albo po prostu ma analityczny umysł i dobre oko do detalu. Zawsze twierdził — uparcie i trochę buńczucznie — że krótka forma ma tę przewagę nad dłuższą, że zajmuje mniej energii, czasu i przestrzeni oraz potrafi zdobyć się na lakoniczność w chwilach trwogi. Pozwala zaoszczędzić na wacie językowej, nie wymaga psychologicznej głębi ani złożoności charakterów, unika wielowątkowości, zbędnych refleksji, dygresji i ciągnących się w nieskończoność opisów czy wyliczeń, jej wydruk zaś jest bardziej ekonomiczny, co stanowi wartość samą w sobie. Nie jest nastawiona na tani poklask czy zachwyty, jeśli czymkolwiek epatuje, to skromnością, bezpretensjonalnością i naturalnym wdziękiem, do tego nie potrzebuje nadmiernej uwagi ani skupienia, nie nawołuje do złego, próżno w niej szukać zalążków jakiejkolwiek filozofii czy ideologii. Z natury efemeryczna, istnieje hic et nunc, po czym — naturalną koleją rzeczy — istnieć przestaje.
Od wielu lat — na odczytach, seminariach, wykładach i spotkaniach, przy stole oraz w katedrze, prywatnie oraz zawodowo, podczas laudacji na temat wina czy nieboszczyka — niestrudzenie głosił, że mistrzami krótkiej formy było kilku Rosjan, paru Amerykanów, jeden Włoch. Prawdziwą maestrię, zwłaszcza na polu nieco bardziej ekscentrycznych eksploracji, osiągnęli jego zdaniem jednak pisarze Latynoamerykańscy, tacy jak Borges, Onetti, Juan Rulfo, Felisberto Hernández czy Sergio Pitol, przypomniał sobie nazwiska w tej właśnie kolejności, nie wiadomo dlaczego pominął Cortazara, to może być kwestia wieku, przecież z niektórych autorów się wyrasta (Cortázar, Fowles), do innych trzeba dojrzeć (Walser, Bernhard) — ot, zwykły banał, lecz z wątłymi ambicjami na myśl skrzydlatą. Najznakomitsze opowiadanie z kolei — o ile w wypadku jednozdaniowego tekstu zasadnie jest używać słowa na wyrost — stworzył oczywiście Augusto Monterroso, co do tego panuje pełna i powszechna zgoda. Brzmi ono następująco: „Cuando despertó, el dinosaurio todavía estaba allí”, czyli: „Kiedy się obudził, dinozaur nadal tam był”.
Roberto Bolaño napisał — w jednym ze swych nader licznych przypływów geniuszu — że syn wielu ojczyzn nie musi obawiać się śmierci, zwłaszcza jeśli przez pewien czas mieszkał w Meksyku. Monterroso, urodzony w Hondurasie, z matki Honduranki i ojca Gwatemalczyka, przyjąwszy ostatecznie obywatelstwo gwatemalskie, udał się na zesłanie do Meksyku właśnie, co oznacza, iż spełnia wszystkie kryteria postulowane przez Bolaño. Podobno rzeczywiście nie obawiał się śmierci.
Mało kto wie, że pisząc o dinozaurze, Monterroso wcale nie miał na myśli dinozaura. On oczywiście wiedział, nawet dopiero co po gwałtownym przebudzeniu. Wiedział, że owszem, pisarz użył pewnego ciągu literowego, którego graficzna forma tak właśnie się przedstawia — „dinozaur”, jednak oznaczające wzięło tu kompletny rozbrat z oznaczanym, tak że dinozaur Monterroso nie miał nic wspólnego z żadnym konkretnym, jakkolwiek absurdalnie to zabrzmi, realnym dinozaurem. Ujmując rzecz najbardziej lapidarnie jak można — późna godzina usprawiedliwia takie osobliwości — dinozaur był dla Monterroso czynnikiem organizującym aktywność umysłową i, co za tym idzie, twórczość literacką, czyli — innymi słowy — był tym, czym róża dla Borgesa, tygrys dla Cortazara, a Szekspirowskie „czarne plecy czasu” dla Mariasa, nie mniej, nie więcej.
On, podobnie jak Monterroso, nie obawiał się śmierci; tym, co go przerażało — obawą paraliżującą i dojmującą — była raczej wizja utraty pamięci. Dinozaur stanowił więc symbol nie tyle życia, co uczestniczenia w życiu, czyli pamięci właśnie. Nie żyje ten, kto rano nie pamięta, kim właściwie jest, jak głosiła znana maksyma stoików. Chciałoby się dodać: „choćby i pora była niesprzyjająca”, niczym ta po wyrwaniu ze snu.
Pragnął napisać jeden dobry tekst, to wszystko. Pół życia by oddał za jedną historię godną opowiedzenia, za kilka zdań wartych zapamiętania. Nawet gdyby nie przyniosło mu to wiecznej sławy, to przynajmniej łatwiej byłoby wstawać rano i pamiętać, kim się jest. Momentami wydawało mu się, że czasami pamięć jest kwestią li tylko wyboru i nie steruje nią żadna fizjologiczna konieczność.
Zmęczony, ponownie zapadł w głęboki sen, tym razem wolny od koszmarów. W tym śnie umarł, ale nie na niby, tylko tak naprawdę, nie napisawszy nic, co warte by było odnotowania.
Gdy się nie obudził, dinozaura już tam nie było.
Adrian Krysiak – lektor języków obcych i autor krótkich form prozatorskich. Zwolennik awangardy, metafikcji i eksperymentu językowego. Publikował w „Helikopterze”, „Fabulariach”, „Stronie Czynnej”, „Drobiazgach”, „Tlenie Literackim”, „Wizjach”, „Obszarach Przepisanych” oraz „Gazeta Musi się Ukazać”. Raczej mizantrop, więc ogólnie milszy mu pantofelek.
Aki Mirai – graficzka, performerka, publikowała w takich pismach jak „Nigdzie”, „Stoję w miejscu”, „Serwetka”. Zajmuje się wielopoziomową analizą anime Serial Experiments Lain, moderatorka internetu.